Rozdział 3
-Wszyscy widzieli, że próbowałam to załatwić nieco łagodniej? - zapytałam rozglądając się w panice dookoła. Zauważyłam, jak oczy Kentina ciskają błyskawice.
-Keeland, do gabinetu dyrektor Koslowej! - krzyknęła jedna z nauczycielek, rozpoznałam ją, miałam z nią dzisiaj zajęcia techniczne.
W gabinecie dyrektorki spędziłam sporo czasu. Nie przejmowałam się zbytnio tym, co zrobiłam. Postąpiłam słusznie. Nawet nie wiedziałam, jak miała na imię moja prześladowczyni.
-Pożegnasz się ze szkołą. - wychwyciłam z tyrady Koslowej.
-Chwila, że jak?
-Jeśli to się powtórzy, nie będę miał wyboru. Ta placówka ma zasady. - uderzyła otwartą dłonią o blat biurka. Zadrżałam.
-Rozumiem, przepraszam. - miałam nadzieje, że wyglądam potulnie.
-Dzień wolny od zajęć spędzisz na pracach na rzecz szkoły. A teraz żegnam. I mam nadzieje, że nie muszę dodawać iż musisz udać się prosto do swojego pokoju. - powiedziała z naciskiem na prosto.
-Dziękuje. Dobranoc. - odparłam i wyszłam. Idąc przez korytarz ganiłam się w duchu za lekkomyślność. Może i blondynka była bezczelna i przekroczyła granice, ale nie pomyślałam, że mogłabym przez to wylecieć ze szkoły. Jeśli Kentin zostanie tu sam... To byłoby okropne i skazywałoby mnie na samotność w świecie zewnętrznym.
Pod drzwiami mojego pokoju siedział Kentin.
-Coś Ty sobie myślała?! - zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów.
-Przepraszam, nie powinnam teraz z Tobą gadać. - skrzywiłam się. Chłopak nerwowo przeczesał włosy dłonią.
-Złamałaś jej nos. - na jego ustach błądził uśmiech.
-A to oznacza.. - zaczęłam w nutką ekscytacji w głosie.
-Nastawianie nosa równa się ból, opuchlizna, zasinienie... - zaczął wyliczać.
-Chociaż jeden plus tej całej sytuacji. - zachichotałam.
-Panno Keeland! Czy mam przypomnieć zasady?! - krzyknęła nauczycielka dyżurująca. - O witam Pana, zgubił się Pan, czy nie poinformował szkoły o zmianie płci?
-Przepraszam już sobie idę. - traktowano nas tu, jak swoich chociaż nie spędziliśmy tu nawet dwudziestu-czterech godzin.
Na moje szczęście Rozalia już spała. Zapaliłam lampkę przy łożku i przy słabym świetle poszukiwałam pidżamy. W trakcie tej czynności natknęłam się na zdjęcia przedstawiające mnie i Kentina przebranych na Halloween. Kolejne zdjęcie przedstawiało mnie i moich rodziców. Coś ścisnęło mnie w środku.
Kolejnego ranka prawie zaspałam. W pośpiechu nałożyłam na siebie ubrania. Pierwsze, lepsze, jakie udało mi się znaleźć.
-Chyba nie jesteś rannym ptaszkiem, co? - zaśmiał się Armin, gdy w ostatniej minucie przed rozpoczęciem lekcji usiadłam w swojej ławce.
-Powiedzmy. - wysapałam. Moja kondycja była dobra, nawet bardzo dobra, ale pęd przed korytarze wywołał u mnie małą zadyszkę.
-Jak tam po wczoraj? - zapytał.
-W dzień wolny udzielam się społecznie. - pokiwałam powoli głową.
-No nieźle. - tym zakończyliśmy naszą rozmowę.
Lekcje mijały mi szybko, ale brak śniadania dawał się we znaki. Gdy wreszcie nadeszła pora lunchu udałam się do stołówki. Wybrałam coś,co przypominało spaghetti. Boże, ile bym dała za pączka.
Do stolika dosiadł się Kastiel. Obdarzyłam go ponurym spojrzeniem. Irracjonalnie uznałam go za źródło swoich wczorajszych kłopotów.
-Możesz to robić z Chloe. - dźwięk mojego imienia wyrwał mnie z zamyślenia.
-Ale co? - dopytałam.
-Kastiel trenuje tak, jak Ty. - wyjaśnił mi Kentin.
-Jasne, wezmę to pod uwagę. - uśmiechnęłam się słodko i przewróciłam oczami. Nie potrzebowałam jego pomocy.
-Wiesz już, jakie prace Ci przydzielono? - zapytała białowłosa. Armin musiał jej powiedzieć, o mojej karze.
-Nie mam pojęcia. Mam się zgłosić do Pana Browna.
-Pewnie posprzątasz książki porozrzucane po bibliotece. - wzruszyła ramionami.
-Tak właściwie, czemu ją uderzyłaś? - zapytał Alexy.
I tak kiedyś musiałabym im powiedzieć. Westchnęłam i zaczęłam mówić:
-Słyszeliście wzmiankę o matce? - zapytałam. Zgodnie pokiwali głowami. - Moi rodzice zginęli w wypadku, który ja i Kentin przeżyliśmy. - patrzyli na mnie zszokowani, tylko Kastiel siedział niewzruszony.
-Tak bardzo mi przykro. - Rozalia położyła dłoń na mojej.
-Nie lubię, gdy ktoś wspomina wypadek, a tym bardziej, gdy mówi o nim w taki sposób. - Tak właściwie, skąd ona mogła to wiedzieć? - zapytałam licząc, że ktoś z nich będzie znał odpowiedź.
-Nie mam pojęcia. - pokręcił głową Armin.
-A ja mam. - zaczęła Melania. Patrzyłam na nią z wyczekiwaniem. - Jest siostrą Nataniela. - widziała po mojej minie, że nic mi to nie mówi. - Nawet nie wiesz kogo uderzyłaś, co? - prychnęła. - To była Amber, siostra Nataniela, głównego Gospodarza. Musiał jej powiedzieć. - dziewczyna bawiła się zakrętką leżącą na stoliku.
-Co trenujesz? - zapytał Kastiel, gdy szliśmy w stronę sali lekcyjnej.
-Trenowałam samoobronę, a potem przeszłam do.. - przerwał mi.
-Tak mi się właśnie wydawało, że jesteś bardziej w ofensywie. - na jego twarzy widniał standardowy, sarkastyczny uśmiech.
-Dlaczego trenujesz? - zainteresował się.
-Żeby móc dołożyć takim laskom, jak Amber. - odparłam.
-Przykro mi z powodu Twoich rodziców.
-Nie potrzebuje litości. - warknęłam i przyspieszyłam krok, nie wiedziałam skąd we mnie tyle wrogości w stosunku do jego osoby.
Po lekcjach postanowiłam znaleźć miejsce do ćwiczeń. Nie wiedziałam, gdzie iść , więc początkowo postawiłam na bieganie. Związałam włosy w wysoki kucyk, założyłam ulubiony strój sportowy i wyszłam na boisko. Delikatne słońce ogrzewało moją twarz. Po chwili rozciągania, zaczęłam biegać. Oceniłam, że jedno okrążenie ma około trzystu metrów.
Po dziesięciu okrążeniach usiadłam na trawie. Oddychałam bardzo płytko i szybko.
-Słabo. - usłyszałam głos Kastiela.
-Słucham? - wykrztusiłam i spojrzałam na niego.
-Liczyłem okrążenia, nie wydajesz się być wytrzymała. - jego komentarz mnie uderzył.
-Jak śmiesz?! - oburzyłam się.
-Mówię, co widzę i co myślę. A Ty przyjmij prawdę. - stał nade mną z rękoma w kieszeniach.
-A idź w cholerę. - wstałam i niedbale machnęłam ręką.
-Zawsze możemy poćwiczyć razem, nauczę Cię wielu nowych rzeczy! - krzyknął za mną.
-Po moim trupie! - odkrzyknęłam.
Reszta tygodnia minęła mi szybko. W sobotę miałam odbyć moje prace społeczne. Zauważyłam, że po lekcjach większość uczniów gromadzi się w licznych pomieszczeniach zapełnionych grami, filmami i wszystkimi rozrywkami. Pewnie podobnie było w weekendy. W sobotni poranek zaspałam, musiałam się pospieszyć; na stołówce zdążyłam chwycić dwa tosty francuskie.
-Dzień dobry, jest tu ktoś? - zapytałam wchodząc do pomieszczenia, gdzie polecono mi szukać Pana Browna.
-Chloe, prawda? - zapytał. Był to wysoki, około trzydziestoletni mężczyzna, o głębokim głosie. Pokiwałam głową. - Pomożesz w bibliotece. Zaprowadzę Cię i Pani Moore wyjaśni, co masz robić.
Pomógł mi odnaleźć bibliotekę. Starsza kobieta, podejrzewałam, że miała około sześćdziesięciu lat uśmiechała się do mnie ciepło.
-A to nasz łobuz. - powiedziała po chwili.
-Dzień dobry. - mruknęłam zażenowana.
-Chodź skarbie, pokaże Ci, co masz robić.
-Powodzenia. - powiedział Pan Brown i odszedł.
Musiałam uporządkować książki; delikatnie oczyścić je z kurzu, okleić czymś, co miało pełnić role okładki i odłożyć na półkę.
Zajęcie to ciągnęło mi się niemiłosiernie, ale zajmowało tylko moje ręce; moje myśli mogły latać wolno. Do tej pory nie znalazłam chwili by zmierzyć się z tym, że już zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie uprzykrzał mi życie i wykorzystywał do tego śmierć moich rodziców.
Po skończonej pracy jedyne na co miałam ochotę to kąpiel. Szłam w stronę swojego pokoju, gdy zaczepił mnie Nataniel.
-Możemy porozmawiać?
-Musimy teraz? - wskazał na swoje zakurzone ubranie.
-To nie zajmie długo. Słyszałem, o tym, co powiedziała Ci moja siostra. Przysięgam, że nie miałem pojęcia. Nawet ja nie zaglądałem tak szczegółowo do Twoich akt. Dopiero ona zauważyła, że w środku znajdują się papiery adopcyjne. Potem znalazła opinie terapeuty... - gorączkowo się tłumaczył. Nie byłam pewna, czy mówił prawdę.
-W porządku. Dostała za swoje. Jak jej nos? - zapytałam.
-Złamany. Przepraszam, naprawdę. - jego spojrzenie było szczere, uwierzyłam mu.
-Ja nie zamierzam jej przeprosić. Muszę już iść. - odparłam. Uśmiechnął się blado i kiwnął głową na pożegnanie.
Na całe szczęście w każdym pokoju znajdowała się mała łazienka. Co prawda, nie starczało miejsca by na raz przybywały w niej dwie osoby, ale lepsze to niż koedukacyjne pomieszczenia, które można najczęściej znaleźć w takich placówkach. Wcierając szampon we włosy uznałam, że moja kara była niesprawiedliwa. To znaczy, dla mnie dobra, bo to był tylko jeden dzień, ale jak na złamany nos to zdecydowanie za mało.
Otulona ręcznikiem wyszłam z łazienki i postanowiłam ubrać coś wygodnego i dołączyć do znajomych w jednym z salonów.
-Hej, już skończyłaś? - zapytała Rozalia.
-Tak jakiś czas temu. Zdążyłam jeszcze pogadać z Natanielem.
-Czego chciał? - zmarszczyła brwi tak, że prawie się dotykały.
-Przeprosić i wyjaśnić, że nie miał pojęcia, że Amber wykradła moje akta. - wzruszyłam ramionami. - Wszyscy są na dole? - zapytałam.
-Tak, ja właśnie wychodzę spotkać się z Leo.
Nasza szkoła nie zezwalała na codzienne wyjścia na zewnątrz. Mogliśmy to robić tylko w określonych sytuacjach, dniach i godzinach oraz po uprzednim zapowiedzeniu tego faktu.
-Baw się dobrze. - powiedziałam z uśmiechem.
Hahaha no nie mogę ! Złamany nos ;o. I bardzo jej dobrze :D. Najlepiej jakby został już taki garbaty ten kulfon hahah ;D. Rozdział super ;*
OdpowiedzUsuń