Rozdział 6

       Kolejnego dnia oprócz niemiłosiernego kaca, musiałam pokonać swoje wyrzuty sumienia. Zachowałam się skandalicznie. Dodatkowo pocałowałam gościa, którego znam raptem kilka dni, nigdy wcześniej się tak nie zachowywałam. Nie chciałam zrzucać całej winy na alkohol, to nie było usprawiedliwienie. Postanowiłam pobiegać, nie żeby miało mi to pomóc w pokonaniu kaca, ale wystarczająco odciągnęłoby moje myśli od wczorajszej imprezy. Po czwartym okrążeniu zauważyłam kogoś, opierającego się o barierki. Poranna mgła nie pozwoliła dostrzec mi zbyt wielu szczegółów, ale wystarczył jeden- czerwone włosy. 
-Chyba to zgłoszę. Prześladujesz mnie. - powiedziałam oskarżycielskim tonem. 
-Chloe! - jego odpowiedź została przerwana przez krzyk Kentina. - Dzisiaj się z nim upijasz?! - wykrzyknął. 
-Oszalałeś?! Oczywiście, że nie. 
-Nie mało masz kłopotów?! - miał racje, po wczorajszej eskapadzie będę czyściła szkolne kible aż do odwołania. 
-Ken.. - położyłam dłoń na jego ramieniu, ale ja strzepnął. 
-Kłopoty w raju. - podśmiewał się czerwonowłosy. 
-Hej, jak to się stało, że Ty nie masz żadnej kary? - zapytałam marszcząc brwi. Gdy dyżurująca nauczycielka odprowadziła mnie do gabinetu dyrektora, on również tam był, co oznaczało, że nie byłam jedyną złapaną. W mojej pamięci, jak przez mgłę, pojawiła się wczorajsza rozmowa z Dorianem ,,więzy rodzinne to potężna siła..'' - Cholera, jesteście spokrewnieni! Ty i Koslowa! - po jego minie widziałam, że zgadłam. 
-Jest twoją matką? - zapytał Kentin marszcząc brwi. 
-Ciotką, a ja jestem jej ulubionym bratankiem. W sumie jedynym, ale nawet jeśli to nie ma znaczenia. Nawet gdybym nie był jedynym i tak byłbym jej ulubieńcem. 
-Niewiarygodne. - odezwał się Kentin. 
-Popieram. - mruknęłam. 
-Nikt z was mnie nie docenia. Dlaczego tak trudno uwierzyć, że mogę wnieść coś dobrego w te posępne czasy? 
Kastiel wyprostował się. Mówiąc to miał poważny ton, ale jego mina wskazywała na to, że ciagle uważał to wszystko za dobrą zabawę. 
-Teraz ja i moje papierosy oddalimy się. Przynajmniej one mnie szanują. 
         Gdy skończyłam wszystkie okrążenia, jakie sobie wyznaczyłam okazało się, że mam jeszcze ponad godzinę do rozpoczęcia zajęć. To sporo czasu, zbyt dużo, jak na prysznic. A nadmiar czasu oznaczał zadręczanie się. Z westchnieniem usiadłam na wilgotnej trawie i zaczęłam się rozciągać. 
-Dobra, wytłumacz mi to. Ty całymi dnia włóczysz się po Akademii, próbujesz nadrobić zaległości? - zapytałam widząc, że zbliża się do mnie znajoma postać. 
-Nie muszę. W mojej pierwszej szkole byłem uwielbiany i adorowany. - przewróciłam oczami. 
-A więc próbujesz przywrócić swoje dni chwały, twoje notowania spadły od tamtego czasu? 
-To niemożliwe. Jestem, jak wino. 
-Super. - wstałam, omiatając rękoma własny tyłek. Minęłam go obojętnie. 
-Trenuje. - odparł. 
-Słyszałam. - prychnęłam. 
-Jestem lepszy niż ty. Mógłbym ci pomóc. - to sprawiło, że się zatrzymałam. 
-Więc sugerujesz, że jestem do dupy? - obróciłam się w jego stronę. 
-Nie jesteś do dupy, ale marny z ciebie zawodnik. Nawet kondycję masz słabą. 
-Nie zamierzam z tobą gadać. - machnęłam ręką. 
-Po co trenujesz? - zapytał. 
-Bo lubię. - odparłam. 
-Nauczę Cię, jak to robić lepiej. Sztuki walki to poważny temat. 
-Nie jestem aż taka kiepska. Poradzę sobie. - żachnęłam się. 
I wtedy on ruszył w moją stronę. Wiedziałam, że nie chciał mi zrobić krzywdy, ale instynkt samozachowawczy zadziałał. Gdy jego ciało naparło na mnie próbowałam odeprzeć atak. Początkowo dobrze mi szło, ale potem źle wymierzyłam odległość i zaplątałam się we własnych nogach i runęłam na trawę. 
-Cholera. - mruknęłam pod nosem. Jednocześnie dziękując Bogu, że to trawa, a nie beton. 
-Mówię poważnie, mogę Cię trenować. - podał mi rękę i delikatnie szarpnął pomagając wstać. 
-Bez durnych komentarzy? 
-Obiecuje. - uniósł dłoń, jak do przysięgi. 
-W takim razie... niech będzie. - uśmiechnęłam się delikatnie. Jego twarz została rozpromieniona przez uśmiech. I jeśli miałam być szczera, w tym momencie wyglądał niesamowicie. 
              Kilka razy minęłam Doriana na korytarzu, ani ja ani on nie skomentowaliśmy wczorajszego pocałunku. Nie było sensu, oboje tego chcieliśmy i wydarzyło się. Rozkładanie tego na czynniki pierwsze nie było dobry pomysłem. 
-Kentin! - zawołałam przyjaciela w drodze do stołówki. 
-Teraz? - jęknął. 
-Przepraszam. - odsunęliśmy się na bok nie chcąc przeszkadzać innym. - Nie chciałam żebyś musiał to oglądać. 
-Nie chodzi o to. Ty zawsze byłaś tą szaloną, a ja odpowiedzialnym. Pamiętasz? - uśmiechnęłam się, miał racje. To ja prowokowałam brawurowe akcje, Kentin najpierw myślał, analizował, obserwował. - Chodzi o to, że prosiłem byśmy wyszli, a ty to zignorowałaś. 
-Wiem, przepraszam. Następnym razem zaufam twojemu super instynktowi. - zaśmiałam się. 
-Przyjmuje przeprosiny. - uśmiechnął się szeroko. 
           Miałam zakaz uczestniczenia w życiu towarzyskim szkoły, tak więc prosto po zajęciach udałam się do swojego pokoju. Kilka osób wiedziało o mojej wczorajszej eskapadzie i obserwowało mnie, gdy szłam korytarzami. Nieliczni rzucili jakąś kąśliwą uwagę, ale ja postanowiłam iść dalej, uśmiechając się nonszalancko. 
-Przykro mi z powodu twojej kary. - białowłosa przerwała ciszę panującą w pokoju. 
-Niepotrzebnie. Zasłużyłam. - wzruszyłam ramionami.
-W takim razie nie wolno ci stąd w ogóle wychodzić? - miała minę, jakby nasza szkoła znajdowała się na egzotycznej plaży, a ja nie miałabym do niej dostępu. Tymczasem zakazano mi uczestniczenia w plotkach i intrygach zwanych życiem szkoły. 
-Wolno. Nie mogę udzielać się towarzysko. To wszystko. - bałam się, że źle wpłynie to na moją relacje z Kentinem, ale teraz było za późno, by cokolwiek zmienić. 
-Współczuje. A teraz lecę, Emma zaprosiła mnie na wspólne uczenie. - pomachała mi i wyszła. Nie wydawała się szczerze przejęta moją karą. Być może czuła się zagrożona, nie żebym się przechwalała, ale poczucie humoru miałam o wiele, wiele lepsze. 
            Związałam włosy w ciasnego koka i usiadłam przed komputerem. Nie wolno nam było mieć własnych sprzętów, tylko to, co oferowała szkoła. Zanim mój wiekowy komputer połączył z się siecią zdążyłam zjeść prawie całą paczkę żelek. Wpisałam w wyszukiwarkę jedną frazę: Kastiel Shaw. Jeśli był dobrym sportowcem, musiała być o nim jakaś wzmianka. To, co przeczytałam nie było tym, czego się spodziewałam. 
Wyłączając sprzęt znalazłam się w egipskich ciemnościach. Zatracona w poszukiwaniach straciłam poczucie czasu. Z trudem odnalazłam włącznik światła przy okazji uderzając się  boleśnie w kolano. 
           Kolejny dzień nie był lepszy od poprzedniego. Rano byłam umówiona z Kastielem na pierwszy, wspólny trening. 
-Zacznij od dziesięciu okrążeń. - polecił, gdy zakończyliśmy rozciąganie. To znaczy ja zakończyłam, on przez cały czas niedbale opierał się o mur szkoły. 
-Chwila. Jak niby miałoby mi to pomóc? - prychnęłam. - Miałeś mi pomóc w trenowaniu, nie w bieganiu. 
-Zrób to. - zacisnęłam usta w cienką linie, ale wykonałam polecenie. 
Gdy skończyłam wszystkie okrążenia, stanęłam obok niego oddychając płytko i szybko. 
-Masz słabą kondycję. Na jak długo odłożyłaś ćwiczenie? - zmarszczył brwi wpatrując się w stoper. 
-Maksymalnie miesiąc. - wydyszałam. 
-Nie palisz, prawda? - pokręciłam przecząco głową, nigdy nie lubiłam smrodu fajek. - Ja palę, a mimo to jestem lepszy niż ty. Weź się za siebie, to tyle na dziś. - burknął i odszedł. 
Irytacja w moim umyśle sięgnęła zenitu, z rozdrażnieniem uderzyłam pięścią w ścianę. Zabolało i otrzeźwiło mój umysł- walenie w ścianę nic mi nie da. 
           Jedząc lunch w stołówce bacznie przyglądałam się wszystkim zebranym. Najwyraźniej źle oceniłam układ sił panujący tutaj. Pierwszego dnia wydawało się mi, że rudowłosa Irina jest najbardziej wpływowa i stanowiła największe zagrożenie. Teraz miałam wrażenie, że była tylko zarozumiałą, bogatą dziewczyną, ale nie zbyt zainteresowaną przywódctwem. To Amber, dziewczyna z którą się pobiłam miała rozległe wpływy; otoczona przez dwie inne nie stanowiła łatwego celu. 
-Słyszałaś? - zapytał Kentin siadając i kładąc na stole tacę z jedzeniem. 
-O czym? - powiedziałam, gdy przełknęłam makaron. 
-Ktoś podrzucił Rozalii zdechłą żabę. Ona się ich panicznie boi. 
-Co za kretyn wpadł na równie debilny pomysł? 
-Nie wiadomo. 
-Gdzie ona jest? 
-Uspokajają ją w gabinecie psychologa. - wyjaśnił i zaczął wysypywać grzanki na sałatkę. 
-Gdzie to jest? 
-Drugie piętro, niebieskie drzwi. 
          -Wszystko w porządku? - zapytałam siadając koło Rozalii. 
Gabinet psychologa był przestronny i jasno urządzony. Atmosfera sprzyjała szczerym rozmowom o życiu, miało się wrażenie bezpieczeństwa, co chyba najważniejsze w tego typu pomieszczeniach. 
-Tak. - powiedziała cicho. Kłamała. 
-To głupi dowcip. Obiecuje dowiedzieć się, kto to zrobił. - nie darzyłam jej wyjątkową sympatią, ale lubiłam na tyle, by nie pozwolić jej krzywdzić. - Skąd oni ją wzięli.. - zastanowiłam się głośno. 
-Podobno kroili je na biologii. Nie trudno było ją dostać. - miała na myśli żabę. 
-Możliwe. - odparłam. 

          Moja kara dotyczyła także wychodzenia do wspólnej kuchni; wolno mi było w niej przebywać tylko przez chwilę. Zwykle uczniowie przygotowywali tam drobne posiłki i napoje. Czekając aż woda się zagotuje, oparłam się o blat i w zamyśleniu wpatrywałam w ścianę. Kto był na tyle okrutny, by podrzucić jej coś, czego panicznie się bała? Wiedział, że nie zrobi jej tym fizycznej krzywdy, ale trauma jakiej doświadczyła odbije się na jej psychice. Po chwili byłam pewna, że znam odpowiedź. 

Komentarze

  1. Hmm.. Coś mi podpowiada , że to ta franca Amber , ale mogę się mylić ;). Mam nadzieję , że w ramach zemsty ten ktoś nieźle dostanie że swoje ;). Jak zwykle super. Weny Ci życzę i do następnego ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę weny. Pozdro XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz