Rozdział 11

          -Armin! - zawołałam. 
Jakimś cudem mój głos przedarł się przez rozgardiasz panujący na korytarzu. Chłopak odwrócił się na dźwięk swojego imienia, po chwili, gdy mnie zauważył jego twarz rozpromienił uśmiech. 
-Gdzie się podziewałaś? Nie widzieliśmy się cały dzień. 
-Gdybyś nie uciekł ze sztuki i hiszpańskiego... - zaczęłam jednocześnie przybierając surową minę, jakbym nie pochwalała jego zachowania. 
-Mam alergie. 
-Musisz być bardziej przekonujący. Koslowa tego nie kupi. - zaśmialiśmy się oboje. 
-Dyrektor Koslowa, Keeland. - warczącym tonem poprawił mnie przechodzący obok nauczyciel. 
Przewróciłam oczami. Dobrze, że nie nazwałam jej starą jedzą. 
-Chodźmy coś zjeść. - właśnie zaczęła się przerwa na lunch. 
-Nie mogę, właściwie to musisz coś przekazać Kentinowi. Obiecałam, że z nim pogadam na lunchu, ale coś mi wypadło. Przekaż żeby się ze mną spotkał po lekcjach, w bibliotece. - zauważyłam, że koło toalet stoi Dorian. Czekał na mnie. Miałam nadzieje, że moje spojrzenie mówiło, by zaczekał jeszcze chwilę. 
-Jasne, ale bez buziaka. Tego nie przekaże. - zażartował ciemnowłosy. 
            -Gdzie możemy porozmawiać? - zapytałam. 
-Zależałoby mi na ciszy. Może dziedziniec? - zaproponował Dorian. 
-Zaraz przyjdę. 
Temperatura na dworze nie sprzyjała rozmowom na ławkach, stąd wielu uczniów wybierało raczej suche, ogrzewane pomieszczenia szkoły aniżeli wilgoć i chłód. Postanowiłam, że po drodze wezmę wodę ze stołówki i dopiero udam się na dziedziniec. 
-Czy to prawda, że znowu się puszczasz? - usłyszałam za plecami. 
Zamarłam, ten wdzięczny sopran poznałabym wszędzie- Amber. 
-Zoperowałaś już nos? - odwróciłam się ze złośliwym uśmieszkiem. 
-Przynamniej nie muszę się puszczać za kasę. - warknęła i odeszła. 
             Dorian usiadł pod dużym, starym dębem; wiele drzew zdobiło dziedziniec szkoły. Ciężkie, betonowe ławki pokryte były wilgocią, nie miałam zamiaru na niej siadać, ale Dorianowi to nie przeszkadzało. 
-O czym chciałeś porozmawiać? - szepnęłam stając na przeciwko niego. 
Nie chciałam  szeptać, ale w tej szkole ściany miały uszy. Nie było nikogo wokół nas, więc teoretycznie mogłabym mówić normalnie, jednak zdecydowałam się być ostrożniejsza. Przezorny zawsze ubezpieczony. 
-Tak jak mówiłem, nie zrobiłem tego, ale chce się dowiedzieć, kto to zrobił i dlaczego. Przeanalizowałem wszystko i nie wydaje mi się, aby ktoś mnie widział. Zastanów się, czy nie widział ciebie. - potok słów wypłynął z jego ust. Oboje wpatrywaliśmy się w drzewa przed nami. Z tym, że patrzyliśmy w dwie różne strony, jak wspominałam, stałam przed nim. Podejrzewałam, że w okresie wiosenno-letnim wyglądają pięknie, ale teraz grube pnie pokryte były dziwnym nalotem, a gałęzie przypominały powykrzywiane nogi pająków. Bez liście traciły cały swój urok. 
Przeanalizowałam moje wymykanie się, niemożliwym było, aby ktoś mnie widział. Nie napotkałam nikogo ani nikt o tym nie wiedział. 
-Nikt mnie nie widział, jestem pewna. - odpowiedziałam pewnym głosem. 
-W takim razie masz ochotę sprawdzić pokój? Może tam jest wskazówka? Może ktoś zgubił kolczyk, cokolwiek? - zawsze lubiłam zabawy w detektywów.
-Jasne. - odpowiedziałam i rzuciłam mu krótkie, ciepłe spojrzenie. 
               Przez resztę lekcji zastanawiałam się nad tym, czy ktoś faktycznie nas szpiegował. Być może to wszystko było przypadkiem. Ktoś zauważył, że się lubimy i postanowił rozpuścić plotkę, w której jak się okazało było ziarno prawdy; maleńkie, mikroskopijne ziarenko, ale jednak. 
Zmierzałam w stronę biblioteki mając nadzieje, że Armin przekazał wiadomość. Lekcje, które miałam po lunchu nie pokrywały się z tymi, które miał Kentin. Nie udało mi się go także spotkać na korytarzu. Minęłam zakręt w kierunku biblioteki jednocześnie mając przed sobą ostatnią prostą. 
-Masz Alzheimera? - Kastiel opierał się o ścianę. Wyobraziłam sobie, jak lampa ścienna wisząca nad jego głową spada. Nawet uśmiechnęłam się na tę myśl. Znając jego nawet by go to nie wzruszyło. Poprawiłby włosy i ruszył dalej. 
-Jeszcze nie. 
-W takim razie powinnaś być na sali. - wypomniał mi. 
-Cholera. 5 minut? - zaklęłam pod nosem i wskazałam palcami czas, o jaki prosiłam. 
-Dwie. - uśmiechnął się nieznacznie i odszedł. 
Dwie minuty to za mało na rozmowę z Kentinem, ale treningi z Kastielem stały się dla mnie ważnym elementem dnia. Jeśli mam przetrwać w tym chorym świecie szkolnym, oprócz odporności na pierdoły wygadywane przez potomków Andersena, muszę nauczyć się porządnie komuś dokopać. 
Z westchnieniem spojrzałam na drzwi od biblioteki i odwróciłam się. Kentin mnie udusi. Przeszłam kawałek z  opuszczoną głową, a potem rzuciłam się biegiem do pokoju, by zabrać rzeczy. 
             Kilka upadków na matę było naprawdę bolesnych. Kastiel starał się je zamortyzować, ale na niewiele się to zdało. 
-Idzie ci coraz lepiej. - pochwalił mnie. 
-Dzięki. - ucieszyła mnie ta pochwała. Siedziałam na macie, szeroko się uśmiechając. 
-Z czego się tak cieszysz? - zapytał patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem. 
-Ty nigdy się nie śmiejesz bez powodu? Nie cieszy cię, że słońce wzeszło, ptaki śpiewają, Ameryka to wolny kraj, a niewolnictwo dobiegło końca? - zapytałam zaczepnie. 
Ku mojemu zdziwieniu usiadł na przeciwko mnie. Spojrzałam w jego brązowe oczy, były momenty, w których to widok tych oczu przyciągał mnie na salę gimnastyczną. 
-Ptaki? Słońce? - prychnął. 
-Dokładnie, ale to może być cokolwiek chcesz. 
-Nie rozumiem... 
-Rozumiesz. Co sprawia, że czujesz się szczęśliwy? - uśmiechnęłam się. 
Przez chwile widziałam w jego spojrzeniu wahanie, czyżby nie chciał mi o tym mówić? 
-Twoje włosy. - chwycił kosmyk, który wysunął się z mojego koka. 
Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło; jego słowa czy dotyk. Wcześniej również mnie dotykał. W czasie treningów było to nieuniknione. Jednak tym razem to było coś innego. Elektryczność przeskakująca między nami... 
Czerwonowłosy pospiesznie cofnął dłoń i odchrząknął. 
-Wybacz. - mruknął i wstał idąc w kierunku drzwi. 
-W porządku. - odparłam równie cicho. 
           Miałam godzinę do zamknięcia biblioteki. Było to jedyne miejsce, w którym mogliśmy przebywać po godzinie policyjnej. Nie można zabronić nam dostępu do nauki i wszelkich materiałów dydaktycznych. 
Prysznic zajął mi piętnaście minut, z mokrymi włosami zbiegłam po schodach i utrzymując tempo biegłam w stronę biblioteki. Mój maraton został przerwany przez uderzenie. 
-Przepraszam. - odwróciłam się tylko po to, by sprawdzić w kogo uderzyłam. 
-Nic się nie stało. - odpowiedziała mi moja przeszkoda, którą okazał się Lysander. Nie miałam czasu na pogaduszki, on także nie wyglądał na chętnego do rozmowy. 
        -Przepraszam. - pisnęłam, gdy odnalazłam Kentina siedzącego między regałami książek. 
-Przeczytałem Pottera. Trzy razy. - zironizował. 
-Bardzo cię przepraszam. - usiadłam obok i oparłam głowę, o jego ramię. 
Po krótce opowiedziałam mu o mojej rozmowie z Dorianem. Obiecał pomóc w dochodzeniu. Potem nasze rozmowy zeszły na mniej poważne tematy. 
-Chyba czas iść do łóżek. - jedna z nauczycielek obecnych w bibliotece spojrzała na nas z politowaniem. - schadzki możecie przełożyć na jutro. - zażartowała. 
-Już wychodzimy. - spojrzałam na zegarek na ręce Kentina. Siedzieliśmy tu trzy godziny. Nie dziwne, że nas wyganiają. 
          -Dobranoc. - mruknął mi do ucha przytulając mnie. 
-Kolorowych snów. - odparłam. 
-Cieszę się, że mogliśmy wreszcie porozmawiać. - powiedział na odchodne. 
-Zawrzyjmy układ. - powiedziałam donośnie. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Cokolwiek by się nie działo nasza przyjaźń to priorytet. 
-Zgoda, ale bez pieczęci śliną? - udał przerażenie. 
-Starczy paluszek. - zaśmiałam się. Wyciągnął dłoń i złączyliśmy małe palce prawych dłoni. 
              Pod moimi drzwiami stał nie kto inny, jak Kastiel. Spodziewałam się go. 
-Wpuść mnie. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. 
-Jest Rozalia. - uprzedziłam go. 
-Nie, nie ma. - uśmiechnął się sarkastycznie, jak zwykle. 
-Wejdź. - otworzyłam drzwi, ale on kurtuazyjnie puścił mnie przodem. 
Gdy zapaliłam światło niepewnie rozejrzał się po pokoju. 
-Od razu widać, która to twoja strona. - zagaił rozmowę. 
-Poznałeś po zdjęciach z Kentinem? - uśmiechnęłam się kpiąco. 
-Po stylu. - uciął. Podszedł do ściany, na której wisiało sporo zdjęć. - Długo się znacie. - wskazał na zdjęcie mnie i Kentina. Zdjęcie uwieczniło ważny dla nas bal przebierańców, dla dzieci w wieku przedszkolnym. Mnie siedzącą na małym wózku inwalidzkim; złamałam wówczas nogę i nie miałam innej możliwości poruszania się. Ubrana byłam, jak typowy pacjent w szpitalny szlafrok. Natomiast Kentin uśmiechał się szeroko, stojąc na mną i trzymając rączki wózka. Z kolei on przebrany był za lekarza. 
-Od zawsze. - skwitowałam. 
-A to.. - zaciął się. Zapewne bał się odezwać. Jego palec wskazywał na zdjęcie; zrobione mnie i moim rodzicom krótko przed wypadkiem. Siedzieliśmy na molo, wesoło uśmiechając się do aparatu. 
-To moi rodzice. 
-Nie chciałem. 
-Spokojnie, nic się nie stało. Gdybym nie chciała, by ktoś to widział, to nie wisiałoby tu. - wzruszyłam ramionami i usiadłam na łożku. 
-Mówiłem poważnie. - powiedział i dalej wpatrywał w ścianę ze zdjęciami. - Co do twoich włosów. 
-Nie musiałeś mnie przepraszać za dotknięcie mnie. - wypowiadając na głos te słowa, zdałam sobie sprawę, jak idiotyczne były jego przeprosiny. 
-Wiem, ale coś musiałem powiedzieć. - usiadł obok mnie. 
-Nie, nie musiałeś. - odparłam. 
-W takim razie tylko.. - nie dokończył. 
-Tylko co? - dopytałam. 
-Tylko ja coś poczułem. - przyznał niechętnie. 
-Kastiel, to nie było tak.. 
-Nie ważne, pewnie jesteś zmęczona. - wstał i udał się do drzwi. - Dobranoc. - poszłam za nim, chociaż nie potrzebował, by go odprowadzić. Pokój był małych rozmiarów. 
Miał już wychodzić, ale gwałtownie się odwrócił. Spojrzał mi w oczy i przez krótką chwilę znowu poczułam tę elektryczność. Jego spojrzenie magnetyzowało, nie pozwalając na odwrócenie wzroku. 
Pochylił się nieznacznie i jakaś irracjonalna część mnie sądziła, że mnie pocałuje, ale on tylko ponownie owinął sobie kosmyk moich włosów wokół palca wskazującego, nieprzerwanie patrząc mi w oczy. 
Czułam, jak moje serce przyspiesza, a oddech staje się nierówny. Dodatkowo rumieniec wpełzający na moje policzki niczego nie ułatwiał. 
-Jesteś tak piękna, jak twoja mama. - mówiąc to delikatnie opuścił dłoń, puszczając moje włosy, dalej nie mówił już nic tylko wyszedł. 




Komentarze

  1. 😐 uhuhu juz tak mało brakowało no...
    Strasznie liczyłam na to że Kazik ją pocałuje, no ale nic...musze byc cierpliwa :P
    Pozdrawiam i wenki życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój Boże, jaki ten Kastiel słodki *-* zakochałam się w nim po raz.. który ? Sama nie wiem ;o. Rozdział jak zwykle super ! :) uwielbiam to opowiadanko! ;) weny Ci życzę i mnóstwo czasu na pisanie! ;*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz