Rozdział 16

        -Kosz piknikowy? - zaśmiałam się, a on podszedł i wziął go z ławki razem z kocem, który leżał obok. 
-Dokładnie. Chodźmy. - zaczął iść w stronę drzew. 
Gdy szliśmy przed siebie, nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dobrze czuliśmy się we własnym towarzystwie i nie potrzebowaliśmy paplać, byle zapobiec ciszy. 
-Gdzie idziemy? - zapytałam w końcu. Już dawno minęliśmy miejsce, gdzie mieściła się chatka Kastiela, a i tak było to daleko od szkoły. 
-To już blisko. Ktoś z twoją kondycją nie powinien narzekać. - wypomniał mi. 
       Kilka minut później zatrzymaliśmy się pomiędzy drzewami, gdzie znajdowało się wystarczająco dużo miejsca, by rozłożyć koc. Kentin rozpiął rzepy z naszego piknikowego koca i zaczął go rozkładać. Chwyciłam za przeciwne rogi by mu pomóc. 
Oboje pozbyliśmy się butów i usiedliśmy na kocu. Pomiędzy drzewami było cieplej niż na otwartej przestrzeni; wiatr gubił się pomiędzy konarami. 
-Ten koszyk wziąłeś dla picu? - zapytałam. 
-Mam tam jedzenie. - spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. - jak śmiesz wątpić w moje zdolności organizacyjne? - nadąsał się. 
-Wybacz, tak tylko zapytałam. Nie zdążyłam zjeść śniadania. - poskarżyłam się. 
-To wspaniale się składa. - przyciągnął koszyk i zaczął wyciągać z niego nasz ekwipunek. Postawił przede mną talerzyk i podał sztućce. 
-Śniadanie na trawie z królową Elżbietą? - skomentowałam. 
-Dbam o odpowiedni poziom witamin w twoim organizmie. - mówiąc to wyjął zamykany pojemnik z sałatką. 
-Coś mniej zielonego? - naciągnęłam się, by spojrzeć do wnętrza koszyka. Pospiesznie zamknął pokrywę. 
-Nie podglądaj. - zaśmiał się. - mam coś mniej zielonego. - zadeklarował i wyjął pojemnik z tortillami. 
-Będą zimne. - skrzywiłam się. Po chwili zganiłam się w myślach za marudzenie. On tak się starał, a ja tylko narzekałam. 
-Tak, ale są pyszne. Gwarantuje. 
-Masz racje, będą pycha. - uśmiechnęłam się przepraszająco i sięgnęłam po jedną z nich. 
Jedliśmy wsłuchując się w dźwięki przyrody. Miał racje, tortilla wypełniona została kurczakiem, jakimś pysznym sosem na bazie majonezu i warzywami pokroju sałaty. 
Ze smakiem zjadłam pierwszą i gdy sięgałam po kolejną Kentin chwycił moją dłoń. 
-Możesz ją zjeść pod warunkiem, że zjesz deser. - zastrzegł. Gdybym zjadła następną nie zamieściłabym już nawet malutkiego herbatnika. 
-W porządku, poczekam na deser. 
Chwilę później i on skończył jeść; z koszyka wyjął dwa malutkie, szklane pojemniki. Przykryte były folią spożywczą, by zawartość nie wypadła. 
-Deser czekoladowo-malinowy! - wykrzyknęłam uradowana. 
-Wiem, co lubisz. - uśmiechnął się i podał mi pojemnik. 
          -Dziękuje, wszystko były pyszne. - położyłam się na kocu i wpatrywałam w niebo. 
-Mówiłem, że wiem, co lubisz. - położył się obok mnie i splótł nasze dłonie. W tym geście nie było niczego romantycznego. Często tak robiliśmy. 
-Rozmawiałeś może z Violettą? - zapytałam. 
-Tak, skąd wiesz? Prosiła cię o radę? - prychnął. 
-Ej, to dobra dziewczyna. 
-Nie mówię, że nie, ale jest tak rozrywkowa, że dom starców lepiej się bawi. 
-Zaprosiła cię na randkę? 
-Tak, we wtorek po lekcjach. - odparł. 
-Zgodziłeś się? 
-Poprosiłem ją o czas do namysłu, bo wszystko zależy od tego, czy skończymy projekt. - przybrał ton sugerujący, że to była tylko wymówka. 
-Powinieneś pójść. Dawno się z nikim nie umawiałeś. - ta myśl wywołała we mnie smutek. 
-Nie muszę. Muszę mieć cię na oku i upewniać, że nic ci nie grozi. 
-Ken, minęło tyle czasu... - odwróciłam twarz w jego stronę. Okazało się, że on także na mnie patrzył. Nawet nie wiedziałam, kiedy przestał obserwować niebo. 
-Nic więcej się nie wydarzy. - zadeklarował. 
-Nie mamy na to wpływu. Zawsze może się okazać, że trzaśnie nas meteoryt. Teraz, w tej chwili. 
-Chloe, posłuchaj. Znajdę czas na randki i inne bzdety, ale przeprowadziliśmy się tutaj z jakiegoś powodu. Gdyby wszystko było tak, jak mówisz, czyli idealnie, nie musiałabyś wyjeżdżać z rodzinnego miasta. Wszystko przypominało ci o wypadku. - powiedział bezpośrednio. 
-Jesteśmy tu, a ty masz żyć własnym życiem. Nie oglądać się na mnie! - wykrzyknęłam sfrustrowana. 
-Będę. Pójdę na tę głupią randkę. - przewrócił oczami. 
         - A ty się z kimś widujesz? - zapytała po kilku minutach ciszy. 
-Tak, z Rozalią. - zacisnęłam usta. 
-Pytam poważnie. 
-Nie mam czasu na randki. Zadania domowe... - zaczęłam. 
-Błagam, nie ściemniaj, że zaczęłaś je robić. 
-Dobra, nie zaczęłam, czasami coś odrobię, ale poza tym mam treningi i projekt. 
-Lysander to dziwny typ, trzymaj się od niego z daleka. 
-Jesteś uprzedzony. 
-Nie, lubię go. Trochę go poznałem, mam na myśli to, że miewa dziwne nastroje. Może jest chory psychicznie.. - spekulował. - rozmawiaj z nim, ale nie przebywaj sam na sam. 
-Jasne. - prychnęłam. - nie dam się zadźgać ołówkiem. 
Nasze rozmowy zeszły na mniej ważne tematy. Uwielbiałam takie dni, jak ten. Tylko ja i Kentin. 
           Wracaliśmy tą samą drogą, głośno się śmiejąc. Kentin zażartował z mojego apetytu. 
-Serio, jesz jeszcze więcej niż kiedyś. To aż niemożliwe, gdzie to się mieści?! - wskazał na moje drobne choć umięśnione ciało. 
-Mam dobrą przemianę materii. 
-Przynajmniej nie wracam z pełnym koszykiem, jest lżejszy. - zaśmiał się. 
-Jesteś aż tak cienki, że przeszkadza ci kilka kilogramów w koszyku? - zażartowałam. Nie zdążyłam usłyszeć odpowiedzi, bo przy jednej z ławek na dziedzińcu stała Violetta w towarzystwie Kim. Gdy tylko nas dostrzegła, ruszyła w naszym kierunku. 
-Hej. - przywitała się nieśmiało. 
-Cześć. - odparliśmy równocześnie. 
-Kentin, chciałam zapytać, czy już coś wiesz w sprawie randki. - jej policzki oblał rumieniec. 
Stałam tam w ciszy, nie chciałam się wtrącać, ale uśmiechałam się delikatnie do Violetty, chcąc dodać jej otuchy. 
-Tak, mam czas. Chętnie się wybiorę. - uśmiechnął się do niej. 
Zobaczyłam, jak dziewczyna topnieje pod jego spojrzeniem. Miałam nadzieje, że wymyśliła coś wyjątkowego i randka się uda. 
-Wracacie ze spotkania z przedszkolem? - za sobą usłyszałam głos Kastiela. 
-A co zgubiłeś swoją grupę? - odparłam. 
-Gdybym miał taką opiekunkę, chyba bym się nie zgubił. Albo jednak, a ona by mnie szukała... - mrugnął do mnie. Poczułam zażenowanie, czy on musiał mówić takie rzeczy w obecności innych osób? 
-Do zobaczenia, Kas. - ominęłam go. 
-Nie uciekaj, nie gryzę. 
-Spieszę się na spotkanie z kimś bardziej kulturalnym. 




Komentarze

  1. O proszę ! ; ). Ciekawość mnie zżerała żeby tu zajrzeć i co ? Nowy rozdział ! ;).

    Kentin to naprawdę wspaniały przyjaciel chciałabym mieć takiego ;p .

    Wiem , wiem , ze opowiadanie nie może się bez przerwy kręcić wokół jednej lub dwóch osób , ale aż mi się mordka uśmiecha kiedy doczytam moment , w którym mój Kassi się pojawia ;) .
    Dooobra będę cierpliwa ;D
    Czekam na next i weny życzę ;* ❤

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz