Rozdział 17

           -Chloe! - w moim kierunku zaczął biec Dorian. 
-Cześć. - uśmiechnęłam się. 
-Myślałem nad tym, co znaleźliśmy. 
Tak naprawdę nic nie znaleźliśmy, nasze małe śledztwo okazało się totalną klapą. Pokój był pusty, żadnych ukrytych kamer czy podsłuchu. Ktoś nas musiał widzieć i tyle, cześć pieśni. 
-Nic nie znaleźliśmy. - zmarszczyłam brwi. 
-Dokładnie. To niemożliwe. Może właśnie pustka jest wskazówką? - dumał. 
-Dorian. - zatrzymałam się i spojrzałam na niego poważnym wzrokiem. - nic tam nie było i tak jest lepiej. Odpuść, plotki ucichły, teraz hitem jest Johnny i jego jedzenie wszystkiego, co znajdzie; łącznie ze starymi gumami spod ławek. - wzdrygnęłam się na tę myśl. 
-Masz czas na jakiś film? - zaproponował. 
-W tym tygodniu nie. - wykręciłam się. 
-Zaczekam w kolejce. - uśmiechnął się nonszalancko i odszedł. 
           Wchodząc do pokoju zdecydowałam, że przebiorę się w strój sportowy i pójdę pobiegać. Nie chciałam dawać Kastielowi pretekstów do kolejnych żartów z mojej kondycji. 
-Rozalia? - zapytałam odruchowo. Białowłosa siedziała na swoim łóżku, a jej twarzy pokrywały łzy. 
-W porządku. - pociągała nosem. 
Usiadłam obok niej i delikatnie objęłam ramieniem. 
-Co się stało? - starałam się brzmieć troskliwie. 
-Kim usłyszała, jak mówiłam, Anette.. - kolejny raz pociągnęła nosem. Rozglądałam się rozpaczliwie w poszukiwaniu chusteczek. - powiedziałam tylko, że również uważam, że powinna trochę przystopować z facetami zanim się czymś zarazi. - zaniosła się płaczem. 
-Przeprosisz ją i wszystko będzie dobrze, nie powinnaś była mówić tego na głos. - ja należałam do osób myśle-mówię, ale Rozalia przebijała mnie w tej kategorii. 
-Powiedziała, że policzymy się jutro po szkole. 
-Nie skrzywdzi cię. Przyjaźniłyście się. - pocieszałam ją. 
-Nie znasz Kim. Kiedyś tak mocno ugryzła Violettę, że ta nie umiała ruszać ręką. - powiedziała z przejęciem. Powstrzymałam śmiech. 
-Kiedy to było? 
-W przedszkolu. - odparła. Litości... 
          Wyszłam z pokoju po jakąś herbatę, w kuchni natknęłam się na Kim. 
-Jest w pokoju? - warknęła. 
-Kim. - powiedziałam ostrzegawczo. 
-Nie Chloe. Nazwała mnie szmatą roznoszącą HIV. - prawie krzyczała. 
-Im głośniejsza będziesz, tym więcej osób się dowie. - ostrzegłam ją. - poza tym ona przedstawiła to inaczej. 
-Jeszcze nie zauważyłaś?! Rozalia zawsze obraca kota ogonem i sprawia, że każdy jej współczuje. Mam dość. - sztućce, które trzymała w ręce wydały głośne brzęknięcie podczas uderzenia o metalowy zlew. 
Oparłam się o kuchenny blat i z frustracją przeczesałam włosy. 
-Wszystko dobrze? 
-Nie Kastiel, odejdź. - mruknęłam. 
-Wedle życzenia. - warknął i wyszedł. 
Potraktowałam go szorstko, ale co miałam zrobić? Zawsze zjawiał się w nieodpowiednim momencie. 
         -Słyszałaś? - gdy wracałam do pokoju, zaczepił mnie Armin. 
-Co takiego? - nie miałam siły na kolejną rewelacje. 
-Kim jest wściekła na Rozalie. Podobno nazwała ją fabryką HIV. - plotki, jak widać obiegły już całą szkołę na dodatek w zmienionej formie. Sama już nie wiedziałam, kto mówi prawdę. 
-Rozalia uważa inaczej. - wzruszyłam ramionami, uważając by nie rozlać herbaty. 
-Tak czy inaczej zapowiada się afera. Do jutra. - uśmiechnął się i zbiegł po schodach obok, których staliśmy. 
         W pokoju od razu postanowiłam wypytać Rozalię. 
-Zagrajmy w ogień pytań. - powiedziałam ostro. 
-Dobra powiem prawdę bez tej głupiej gry. - przewróciła oczami. Już nie płakała. 
-Jak było naprawdę? Jak ją nazwałaś? 
-Konkretnie to użyłam słów koloporterka HIV, ale nie do końca miałam to na myśli. - teraz nie wydawała mi się tak niewinna, jak pół godziny temu. 
-Brawo. - warknęłam i wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. 
-Nie zrobiłam tego specjalnie, wyleciało mi! - krzyknęła za mną. 
-Czasem lepiej się nie odzywać, teraz musisz to odkręcić. - warknęłam, ponownie otwierając drzwi i znowu nimi trzaskając. 
         Na dworze było już ciemno. Zima miała to do siebie, że ciemność przychodziła zbyt szybko i odchodziła zbyt późno. Oparłam się o ceglany mur szkoły, bijące od niego zimno, w niczym nie przypominało ciepła słonecznego, jakiego dane mi było uświadczyć tego ranka. Na szczęście zima i tak była łagodna; tylko kilka dni ze śniegiem, mrozem i lodowiskiem zamiast chodnika. 
-Tym razem to ty sobie idź. Byłem tu pierwszy. - z ciemności wyłonił się Kas. 
-Jasne. - warknęłam i postanowiłam pójść za róg. 
Gdy tylko oparłam się o tamtejszy mur, usłyszałam kroki. 
-Czego ty znowu chcesz? - jęknęłam. 
-Jesteś wkurzona. - stwierdził. 
-Bystrzak. - zacisnęłam usta. 
-Chcesz pogadać? - zapytał. - podobno możemy się kumplować. - powiedział stając kilka centymetrów ode mnie. Ciepło bijące od jego ciała było bardzo, bardzo kuszące. 
-Kumplujemy. - stwierdziłam. Nagle cała złość wyparowała. 
-Jesteśmy kumplami, którzy czasem rozmawiają. - stwierdził. 
-Dobra, chodzi o Kim i Rozalię. Zapewne słyszałeś, że Roza nie potrafiła się opanować i .. - przerwał mi. 
-I nazwała Kim dystrybutorem do chorób wenerycznych. - powiedział. 
-Żartujesz?! - prychnęłam. - kolejna wersja. 
-Tak sądziłem, że dostały mi się jakieś ochłapy, a nie cała wersja. Znając Rozę, używała lepszego określenia. 
-Będziesz rozczarowany, ale nie. - zacisnęłam usta. 
-W takim razie...? - dopytywał. 
-Koloporterka HIV. 
-Dystrybutor był lepszy. - wyglądał na rozczarowanego. 
-Ciebie to wszystko bawi? 
-Tak, a czemu by nie? Dwie laski się wyzywają, w sumie to jedna drugą, ale czekam na odwet. Zachowują się, jakby każda była święta, a wierz mi ani Kim ani Rozalia nie są aniołami. - jego mina wskazywała na to, że sporo wiedział o ich grzeszkach. - Poza tym jutro będzie jeszcze większa afera, a co dopiero w poniedziałek. - zagwizdał. 
-Zazdroszczę ci takiego podejścia. - westchnęłam. 
-Miej takie samo. Sami decydujemy, co myślimy. - dla niego wszystko było takie proste. Nic nie odpowiedziałam, więc zaczął mówić - Widzisz nie było tak źle jesteśmy kumplami, którzy.. - tym razem ja mu przerwałam. 
-Czasami rozmawiają. - uśmiechnęłam się szeroko. Odwzajemnił mój uśmiech. 

-Tak, a czasami się całują. - nie pozwolił mi na żadną odpowiedz. Bezceremonialnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował; był to jeden z tych pocałunków, które pozostają w pamięci. Jego ciało przyciskało mnie do muru, ręce spoczywały na moich biodrach, właściwie dotykając mojej nagiej skóry, bo koszulka którą miałam na sobie, podwinęła się. Wplotłam mu dłonie we włosy i przyciągnęłam jeszcze bliżej, o ile to możliwe... 

Komentarze

  1. No nie mogę !😂 Plotki szybko się rozchodzą, tylko że każda inna ;). Tak na prawdę to nie wiadomo , w którą uwierzyć ;)
    Podobają mi się odmienne charaktery jakie nadalas bohaterom tego opka; )


    Taki Kastiel to mi serio się podoba nawet bardzo ;)
    I jeszcze ta scenka na koniec ; normalnie suuuuper mniam ^^

    Czekam na kolejną część i oczywiście weny życzę ! ;*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz