Rozdział 21
W sobotę rano nie potrafiłam zapanować nad swoją twarzą; widniał na niej szeroki, irracjonalny uśmiech.
-Gdzie się wybierasz? - zapytał przygnębiona Rozalia.
Siedziała na łóżku ze smutną miną. Gdy została zawieszona dowiedziała się, co to tak naprawdę oznacza; zakaz wychodzenia poza budynek. Jedyne, co mogła robić to jeść posiłki w budynku głównym i korzystać z biblioteki w naszym budynku.
-Mam spotkanie. - nie chciałam jej mówić z kim.
-Jesteś tajemnicza. - burknęła.
-Nie, po prostu odpowiadam ci konkretnie na pytanie. - odwróciłam się do niej z uśmiechem. - to nowa bluzka? - zagadałam, by zmienić temat i odwrócić jej uwagę.
-Nie, stara. - wydęła usta. - po co mi nowa, skoro nikt nie zauważy?
-Myślę, że możesz spróbować się wymknąć. - zasugerowałam.
-Uwaga, bo nikt nie zauważy. - zanegowała.
-Jeśli będzie sporo osób w bibliotece masz szanse na rozmowy. - obie wiedziałyśmy, że bibliotekarce nic nie umknie, ale warto próbować. - muszę iść. - posłałam jej buziaka i wyszłam.
Kolejna piękna sobota, pogoda dopisywała. Było nawet cieplej niż podczas pikniku z Kentinem. Na dziedzińcu czekał na mnie Lysander.
-Cześć. - podeszłam.
-Witaj. - odparł i delikatnie, ledwie unosząc kąciku ust, uśmiechnął się.
-Gdzie idziemy? - zapytałam przesłaniając oczy dłonią.
-Na pomost. - odparł. Zdziwiłam się. Jaki pomost?
-Gdzie to jest? - miałam nadzieje, że poza terenem szkoły, a on jakimś cudem zdobył przepustkę.
-Za skałkami. - mój entuzjazm zgasł.
Gdy tam dotarliśmy, wszystko było gotowe; koc rozłożony, a obok niego stały dwa kieliszki i wino.
-Byłeś tu wcześniej. - zaskoczyło mnie to.
-Tak, przecież ja cię zaprosiłem. - odparł. - wybacz, że zmieniłem miejsce spotkania, ale pogoda dopisuje. - dzisiaj rano napisał mi maila informującego o zmianie miejsca; początkowo mieliśmy się spotkać w kantorku.
-Nie ma sprawy. Mogliśmy razem rozłożyć koc. - powiedziałam siadając na nim.
-Jak mówiłem, to ja cię zaprosiłem. - powiedział.
Rozejrzałam się, pomost znajdował się nad małym stawem. Nie miałam pojęcia o istnieniu tego miejsca.
-Nigdy tu nie byłaś? - zapytał.
-Nie. - zaprzeczyłam.
-W takim razie miło mi, że mogę pokazać ci coś nowego. - uśmiechnął się.
-Dziękuje. - nie miałam na myśli tylko pokazania nowego miejsca, ale całe jego zaangażowanie.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - odparł kurtuazyjnie. - Wino? - wskazał na leżące obok kieliszki i butelkę wina.
-Zawsze. - uśmiechnęłam się. Nalał mi wina i podał kieliszek.
-Za miłe spotkanie. - wzniósł toast.
Przez chwilę rozkoszowałam się ciszą. Zawsze przebywałam w towarzystwie wielu osób, polubiłam bycie w centrum uwagi, dlatego dzień taki, jak dziś zdarzał się niezwykle rzadko.
-Kastiel zachowywał się dziwnie. - pożaliłam się.
-Bywa humorzasty. - skrzywił się. - nie spisuj go na straty, cuda zdarzają się codziennie. - mrugnął do mnie.
-Lubię go, ale czasem... - pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
-Chciałabyś żeby upadł twarzą na jeża. - wybuchnęłam śmiechem, nie sądziłam, że stać go na takie żarty. - Uwierz, cokolwiek ci zrobił lub powiedział, bywał gorszy.
-Serio? Daj przykład. - upiłam łyk wina.
-Kiedyś namówił mnie na wyjazd w góry. Nie jestem zbyt sprawny fizycznie, nie lubię tego. Gdy byliśmy prawie na szczycie i zbliżał się zmierzch, pokłóciliśmy się. Zostawił mnie tam, samego. - wzruszył ramionami. - Wrócił w przeciągu godziny, ale była to najdłuższa godzina w moim życiu. - delikatny uśmiech na jego twarzy świadczył, że nie miał mu tego za złe.
-Najwięcej strachu kryje się w głowie. Mój tata nauczył mnie, że to dobry instynkt, coś ludzkiego. Nad strachem można zapanować, jeśli się tego nie zrobi, może cię skrzywdzić dużo bardziej niż to, czego się boisz. - powiedziałam. - Jeśli nie masz nic przeciwko, doleje sobie wina. - kiwnął głową, ale nic nie odpowiedział. Sięgnęłam po butelkę, a on wpatrywał się w deski pomostu zamyślony.
-Twój tata jest mądrym człowiekiem. - powiedział w końcu.
-Był. - poprawiłam.
-No tak, wybacz. - zawstydził się.
-Nic nie szkodzi.
-Nie przeszkadzają ci rozmowy o nim? - zapytał ostrożnie.
-Początkowo tak było. Jedna z dziewczyn z mojej dawnej szkoły wzmiankę o moich rodzicach przypłaciła podbitym okiem. - cholera, po co ja mu to mówię? Uzna mnie za wariatkę. - teraz nawet lubię o nich rozmawiać, ale z właściwymi ludźmi. - powiedziałam.
-Należę do nich? - spojrzałam w jego różnobarwne tęczówki. Tak, zdecydowanie był godny zaufania.
-Tak. - powiedziałam cicho.
-Ale nie mogłabyś powiedzieć mi wszystkiego. - stwierdził.
-Mówię wszystko tylko jednej osobie i jest nią Kentin. - wzruszyłam ramionami. Lysander był takim dobrym obserwatorem i potrafił domyślić się wielu rzeczy, to była jedna z nich.
-Jacy oni byli? Twoi rodzice. - sprecyzował. - Albo nie. - powiedział zanim otworzyłam usta. - to pytanie zadaje ci większość osób, mam inne; czego cię nauczyli? - zapytał.
-Tata uczył mnie, że każdy człowiek niesie ze sobą swoje przeżycia i nie należy nikogo oceniać, bez względu na to, co nam by się wydawało. Mama była bardziej uczuciowa i łagodna; uważała, że miłość jest najważniejszą wartością w życiu i wartą każdego poświęcenia. Wszędzie czuje ich obecność, jakby owinęli ręce wokół mojej duszy, ratując przed zranieniem. - była to jedna z najbardziej ckliwych wypowiedzi w moim wykonaniu. - Jacy są twoi rodzice?
-Inni niż twoi, zdecydowanie. - powiedział. - kochają mnie, ale okazują to w dziwny sposób. Chcieliby bym żył tak, jak oni, a ja chcę zobaczyć świat, poczuć go.
-Podobno pięknie śpiewasz. - stwierdziłam.
-Rozalia. - zacisnął wargi. - podobno pięknie śpiewam. - potwierdził moje słowa z lekkim uśmiechem.
-Poza tym piszesz, widziałam wiele razy, jak trzymasz w rękach notatnik i coś zapisujesz. Zgaduję, że nie zadania domowe.
-Słowa są życiem, dlatego piszę. I to uważam za swój talent.
-Zazdroszczę, zawsze chciałam mieć jakiś talent. - jęknęłam.
-Masz, jesteś dobra w tych twoich sztukach walki. Wybacz, że tak to nazywam, ale nie mam pojęcia, jak inaczej. Jestem sportowym ignorantem. - widać było, że czuł się zakłopotany.
-Nic nie szkodzi. To nie talent, to trening.
-Myślę, że to talent poza tym na pewno masz jeszcze jakiś inny.
-Nie wydaje mi się.
-Dlaczego trenujesz? - zapytał.
-Chce być w formie. - była to częściowa prawda.
-Nie tylko dlatego. - powiedział zdecydowanym głosem. - Sądzę, że chcesz się kiedyś ochronić, a przede wszystkim kogoś, być może Kentina. Jeśli ponownie staniecie przed jakimś zagrożeniem, nie chcesz być bezbronna, a tak czułaś się w chwili wypadku. - patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
On wiedział albo zgadł, w każdym razie domyślił się. Znaliśmy się krótko, a on tak dobrze mnie rozszyfrował. Domyślił się czegoś, czego nie domyślił się nawet Kentin. Nawet Kastiel, z którym trenowałam od paru miesięcy, nie potrafił odgadnąć prawdziwego motywu mojego zaangażowania.
No proszę ;> zawsze wiedziałam , że Lysiaczek jest inteligentny i potrafi przejrzeć człowieka na wylot ;)
OdpowiedzUsuńJak zawsze mój zasób słów zanika jak mam napisać coś sensownego odnośnie rozdziału ;o
Ale jak zawsze zresztą jest super i czekam na kolejny ;) , a Tobie życzę dużo weny ;*