Rozdział 27

        Szłam do pokoju w ponurym nastroju. Podejrzewałam, że moja mina mówiła: bez kija nie podchodź, ale jak się okazało nie była aż taka zła. 
-Tak wcześnie wracasz? - zapytał białowłosy. 
-O, hej. - przywitałam się. - mam migrenę. 
-Chyba raczej ktoś cię nieźle wpienił. - uśmiechnął się krzywo. 
-Powiedzmy, ale nazwijmy to migreną. 
-W takim razie jeśli masz ochotę i twoja migrena nie jest zbyt duża, to możemy gdzieś pójść. - uśmiechnął się zachęcająco. 
-Jasne, że pójdę. - odwzajemniłam uśmiech. 
Nie mieliśmy sprecyzowanego miejsca docelowego, więc błąkaliśmy się po hotelu bez większego celu w poszukiwaniu idealnego anty-migrenowego miejsca. 
-Czyżby Armin rzucił trzy żarty za dużo? - zapytał. 
-Nie, to nie to. - westchnęłam. 
-Ciekawe, czy bardzo by go zabolało, gdyby przez pięć minut się nie odzywał. - zaśmiałam się z tego dowcipu. 
-Zrozumiem jeśli nie zechcesz mi nic powiedzieć. - powiedział. Okej, powiedzmy, że nie było to wymuszenie, ale przynajmniej mini-manipulacja, coś w stylu; nie nalegam, ale fajnie by było wiedzieć. Zanim odpowiedziałam, dodał coś jeszcze. - zawsze możesz mi zaufać. 
-Chodzi o Kastiela i jego nową dziewczynę. - zwierzyłam się. 
-On kogoś ma? - zdziwił się. 
-Nie udawaj. - jęknęłam. 
-Nie udaje, przysięgam. Nic mi nie wspominał. Kto to taki? Ma błonę między palcami? - kolejny żart, który wywołał uśmiech na mojej twarzy. Nie sądziłam, że białowłosy potrafi żartować w ten sposób. 
-To Tess. Wysoka, blondynka o pięknych, niebieskich oczach i uroczym aparacie na zęby. - wyjaśniłam. 
-Dziewczyna z obsługi. - istny dowód, że i on ją zna. 
-Podobno długo się znają. 
-Tak, to prawda. Nie sądziłem, że się spotykają. 
-Życie bywa zaskakujące. 
-Wyobraźnia również. 
-Co? - oburzyłam się. - nie zmyślam. 
-Nie mówię, że kłamiesz, ale może źle interpretujesz to, co widzisz. - wytłumaczył. 
-Nie obchodzi mnie to. - żachnęłam się. 
-Jak uważasz. Nie przekreślaj go. - nalegał. 
-Lysander, bardzo cię lubię, ale czasami uważam, że powinieneś wsadzić to swoje miłosierdzie gdzieś głęboko, na przykład... - wolałam nie kończyć. 
-W nos? - zachichotał. 
-W dupę Lys, w dupę. - tym razem oboje wybuchnęliśmy śmiechem. 
-Podoba ci się? - zapytałam po chwili. 
-Co takiego? 
-Tess. 
-Jest na swój sposób piękna, ale doceniam inny rodzaj piękna. - mrugnął do mnie. - A Kastiel... 
-Docenia powierzchowne piękno. - dokończyłam za niego. 
-Zdziwiłabyś się. Oceniasz go zbyt pochopnie. 
-Koniec bycia miłym na dziś. - wykonałam gest pokazujący, że dość tych pogaduszek o innej twarzy Kastiela. 
-Tak właściwie, gdzie ty się podziewałeś? - zapytałam go. 
-Tu i ówdzie. - odparł enigmatycznie. 
-Jak zawsze tajemniczy. 
-To, co znane nie jest tak ciekawe, jak to czego nie wiemy. - dodał. 
                 Następny dzień wydawał mi się pogodniejszy niż przewidywałam. To była zasługa Lysandra. Po naszej wczorajszej rozmowie, udaliśmy się na przepyszne gofry. Zjadłam całą swoją porcje i połowę porcji Lysandra. 
-Zgadnij, co jest dzisiaj! - zawołała Rozalia, gdy tylko zauważyła, że otworzyłam oczy. 
-Błagam nie mów, że zapomniałam o jakichś urodzinach. -jęknęłam przecierając twarz i odgarniając włosy. 
-Nie. Dzisiaj jedziemy na zakupy, już nie mogę się doczekać! - zaklaskała w dłonie. 
-Teraz rozumiem twój entuzjazm. - wiedziałam, że zakupy poprawią mi humor. 
             Po śniadaniu udaliśmy się grupowo przed wejście do kurortu, które było naszym miejscem zbiórki. Dzień był wyjątkowo chłodny, moja puchowa kurtka nie zapewniała mi dostatecznej ochrony przed mrozem. Żałowałam, że nie posłuchałam Rozalii i podobnie, jak ona nie założyłam rękawiczek. Większość z nas wygladała, jak bałwanki, ale nie ona; białowłosa stała pośród ludzi wyglądając niczym modelka zdjęta z okładki lub prosto z wybiegu Yves Saint Laurent. 
-Aż mi za siebie wstyd. - powiedziałam do Kentina przystępując z nogi na nogę. 
Nigdzie w tłumie nie zobaczyłam Kastiela i Tess. Jej i tak nie wolno by było z nami jechać, chyba że Kastiel załatwiłby coś u swojej cioci, którą każdy z nas nazywał po prostu dyrektorką. 
              Centrum handlowe było ogromne. Większe niż jakiekolwiek, w którym kiedykolwiek byłam. Ściany wykonane były ze szkła. Przy wejściu zauważyłam mapę; rozmieszczenie sklepów zostały dokładnie przemyślane. Na najwyższym piętrze znajdowały się najdroższe butiki, każde niższe piętro oznaczało niższe ceny. Parter był poziomem restauracyjnym. Nie zobaczyłam tu jednak Mc'Donaldsa. 
Sporo czasu spędzaliśmy chodząc po sklepach w kilkuosobowych grupach. Dyrektorka zaufała nam i zdecydowała, że nie musimy się dzielić na standardowe dla naszej szkoły piętnastoosobowe grupy. 
-To może my pójdziemy dalej, a wy coś zjecie. - zaproponowała Rozalia. Swój pomysł skierowała do Kentina, Armina, Lysandra i Nataniela. 
-Ja szukam szala, zjem później. - odpowiedział jej Lysander i zaczął wpatrywać w witryny sklepów. 
-Ja doradzam Chloe. - Kentin mrugnął do mnie. 
-Bezsensu, żebyśmy się rozdzielali. Załatwmy wasze zakupy i potem coś zjemy. - Nataniel zaproponował odmienne rozwiązanie. 
              Przechadzaliśmy się po sklepach w poszukiwaniu naszych upragnionych zakupowych celów. Udało mi się kupić dwie pary nowych butów, z czego jedne to były szpilki, na które namówiła mnie Rozalia. Były czarne i klasyczne - jedyne na jakie mogłabym sobie pozwolić. Każde inne nie pasowałyby do mojej garderoby. 
-Jesteś jakaś wyższa, to super. - zaśmiał się Armin, gdy przymierzałam nowe pantofle. 
-Nawet, jako ta niższa mogłabym ci skopać tyłek. - zażartowałam. 
-Uczy cię sam bóg samoobrony. 
-Tak go postrzegasz? - jego poważny ton zasugerował mi, że nie żartuje. 
-Jak wszyscy inni. Masz sporo szczęścia, że zechciał z tobą trenować. 
-Jest upierdliwy. 
-Ale dobry w tym, co robi. - co prawda, to prawda. 
           Weszliśmy do kolejnego sklepu, ogromnego, luksusowego przeznaczonego w stu procentach dla kobiet. Po lewej stronie rozmieszczone zostały liczne wieszaki, na których prezentowała się ekskluzywna, koronkowa bielizna - taka, której przeciętna kobieta nigdy nie założyła. Miękkie koronki zachęcały by je na siebie założyć, ale ceny mówiły zupełnie coś innego. Męska część naszego grona stała nieco zmieszana, tylko Kentin czuł się swobodnie. Po drugiej stronie sklepu wyeksponowane zostały sukienki - od tych codziennych po wieczorowe. 
-Chodź, coś dla nas. - Rozalia pociągnęła mnie za rękę. Czułam, jak ekspedientki przyglądają nam się z zażenowaniem. Miałam wrażenie, że uważają iż niezbędna okaże się interwencja policji, jak nic coś ukradniemy. 
Przez kilka minut rozglądałam się, a białowłosa przeglądała każdy wieszak, nie odpuszczając nawet najdroższych modeli. 
-Ta sukienka jest stworzona dla ciebie. - wskazała na szkarłatnoczerwoną sukienkę. - przymierz. 
-No nie wiem.. - zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Dokładnie do momentu, gdy odkryłam, że brakuje materiału na plecach. Uwielbiałam odkryte plecy! 
-Będziesz w niej pięknie wygladała. - dodał Lysander, nawet nie zauważyłam, kiedy do nas podszedł. 
-Gdzie pozostali? - zapytała go białowłosa rozglądając nerwowo. 
-Kentin poszedł po coś do picia, Alexy zauważył sklep z jakimiś duperelami, a Armin bajeruje ekspedientki. 
-Nataniel? 
-Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami. - przymierz. - powiedział do mnie. 
Zrobiłam tak, jak powiedzieli. W tej sukience czułam się seksowna i piękna. To chyba najbardziej porządane uczucie, gdy kupuje się ubrania, prawda? 
Gdy wyszłam z przymierzali żeby zaprezentować się Rozalii i Lysandrowi poczułam, jak białowłosy wpatruje się we mnie intensywnie. 
-Wyglądasz przepięknie. - powiedział w końcu. - musisz ją kupić. 
-Cholera, to jakaś katastrofa. - powiedziała Rozalia zaciskając usta. 
-Źle wyglądam? - zapytałam przerażona. Kurde, ona naprawdę mi się podobała. 
-Nie, to nie. - marudziła dalej. 
-W takim razie co? - dopytałam. 
-Dalej, mów. - ponaglił ją Lysander. 
-To katastrofa, ponieważ będziesz wygladała na tym balu lepiej niż ja, ale jakoś to przeżyje. - uśmiechnęła się szeroko. - Chloe, jesteś przepiękna, a ta sukienka dodaje i uroku. 
-Nie nazwałbym tego urokiem, ale okej... - dorzucił Armin podchodząc do nas. 
           Cena sukienki zwaliła mnie z nóg, ale i tak ją kupiłam. Od czasu do czasu należało mi się coś nowego i drogiego. Z uśmiechem na twarzy mogłam wrócić do kurortu. Na balu nie będę kocmołuchem.



Komentarze

  1. "W dupę Lys, w dupę" nie dość, że dwuznaczne to jeszcze nigdy się tak nie śmiałam xDD. DOBRA ROBOTA DZIOŁCHA. BEDE CIE POLECAC W RADIU


    NIE MAM NIC WINCYJ DO DODANIA XD TEN ROZDZIAL BYL IDEOLO

    💓💖💓

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz