Rozdział 50
Budynek wyglądał strasznie; odrapany tynk, stare okna, migający, neonowy znak MOTEL.
-Nie mamy wyboru. - mruknęłam wchodząc do środka.
Wnętrze nie było dużo lepsze; lobby to po prostu dwie, stare, skórzane kanapy na dębowych nogach pomiędzy nimi stolik kawowy. Recepcjonistka uśmiechnęła się na nasz widok. Czy w tym mieście nikt nie ma zębów?
-Dobry wieczór. - powitała nas.
-Poprosimy o pokój dla dwóch osób. - poinformował ją.
-Sprawdzę, czy mamy coś dostępnego. - zaświergotała. To chyba jakiś żart... - niestety mamy jeden pokój z łożem małżeńskim. - spojrzała na nas znad ekranu komputera.
-Weźmiemy go. - odparł.
-Oczywiście.
-Jest tutaj jakaś restauracja? - zapytał recepcjonistkę.
-Mogę coś dla państwa zamówić. - odparła.
-Damy znać. - uśmiechnął się i odebrał klucze.
Ruszyliśmy w kierunku schodów, nie było nawet windy.
-To pierwszy hotel, który nie ma kart. - wskazał na klucz, który trzymał w dłoni. Był to zwykły, metalowy klucz do zwyczajnego zamku w drzwiach. Nic specjalnego..
Na motelowym korytarzu nie spotkaliśmy nikogo. Drzwi wykonane z ciemnego drewna wyglądały zwyczajnie, nie było tutaj niczego ekskluzywnego czy nawet zaskakującego.
-Oby były łazienki w pokojach. - zażartowałam.
-Lepiej się przebierz, być może spotkamy tutaj prezydenta. - uśmiechnął się.
Weszliśmy do pokoju. Łoże małżeńskie było nie wiele większe niż moje pojedyncze w szkolnym pokoju. Poza tym były dwa stoliki nocne, świeczki stojące na nich i komoda zupełnie niepasująca do wystroju.
-Zaraz coś zjemy. - podniósł kartę dań leżąca na stoliku nocnym. - chyba współpracują z jakąś restauracją.
-Wybierz coś. Idę pod prysznic. - powiedziałam i zniknęłam w łazience.
Łazienka była skromna, ale czysta. Prysznic był, jak z minionej epoki. Moim rozczarowaniem okazała się woda; nie była gorąca, jaką lubię. Nie było także suszarki, więc musiałam pozwolić moim włosom wyschnąć samoistnie.
-Zamówiłem makaronową zapiekankę. - odezwał się Kas.
-W porządku. - pokiwałam głową.
Usiadłam na rogu łóżka i patrzyłam, jak Kas walczy z telewizorem stojącym na komodzie.
-Chyba nie działa. - powiedziałam.
-Nie domyśliłbym się. - rzucił sarkastycznie. - idę pod prysznic. - skapitulował.
W czasie, gdy Kastiel korzystał z prysznica, odebrałam jedzenie.
-Kas! - krzyknęłam pukając do drzwi łazienki. - jedzenie.
-Idę! - odkrzyknął.
Usiadłam i chwyciłam za jednorazowe pudełka.
-To nawet nie pachnie. - skrzywił się Kas, siadając obok mnie na łożku.
-Ale jest jedzeniem, to wystarczy. - zaczęłam jeść.
Gdy oboje dokończyliśmy nasze dania, czułam się pełna. Makaron nie był taki zły, może i nie pachniał, ale smakował lepiej niż w niejednej małej knajpce w Portland.
-O czym myślisz? - zapytał mnie.
-O Portland. - przyznałam.
-Sądziłem, że opowiesz mi coś o Seattle. - uśmiechnął się.
-Nie ma czego opowiadać.
-Nie kontaktujesz się z dawnymi znajomymi.
-Tak jest łatwiej, gdybym to robiła, nigdy nie odcięłabym się od tamtego miasta.
-To brzmi logicznie. - uśmiechnął się.
-W takim razie. - zaczęłam wyrzucając opakowania do kosza. - opowiedz coś o sobie. - położyłam się na łożku.
-Co chcesz wiedzieć? - on także leżał z dłonią pod głową.
-Gdzie dorastałeś? Kim są twoi rodzice... - zaczęłam od niewinnych pytań.
-Urodziłem się w Stanach, ale moi rodzice pochodzą z Europy.
-Dokładniej?
-Mama pochodzi z Włoch, a tata z Wielkiej Brytanii. - wyznał.
-Teraz rozumiem. - pokiwałam głową.
-Co?
-Nic, nic. - miałam na myśli, że takie geny musiały stworzyć takie cudo.
-Przepraszam. - powiedziałam po kilku minutach ciszy.
-Za co? - zmarszczył brwi.
-Utknąłeś tu ze mną.
-To błogosławieństwo. - odparł patrząc mi w oczy.
Bywał szorstki, oschły, nieprzyjemny, egoistyczny, sarkastyczny, ironiczny, bezczelny - ale poza tym potrafił być czarujący. Właśnie takie momenty, jak ten utwierdzały mnie w przekonaniu, że łączy mnie z nim coś więcej.
-Kas. - przybliżyłam się.
Nie potrafiłam się opanować, a on mnie nie zatrzymał. Pocałowałam go - początkowo pocałunek był delikatny i niewinny. Z czasem zaczął się pogłębiać. Miałam gdzieś Tess, mój wypadek i wszystko, co po drodze. Interesował mnie tylko Kastiel, z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Całowaliśmy się zachłannie, gdy jego dłoń zaczęła przesuwać się w górę moich pleców. Dotknął moich mokrych włosów, wplatając w nie swoje palce. Drugą ręką delikatnie, lecz zdecydowanie ściskał moje udo. Spletliśmy swoje ciała tak, że nie wiedziałam, gdzie kończy się moje, a zaczyna jego. Wszystko zmierzało w jednym, precyzyjnym kierunku. Ściągnął moją czarną koszulkę i odsunął na chwilę. Nie czułam się skrępowana - chciałam by tak na mnie patrzył i tylko na mnie; wzrokiem pełnym pożądania i uwielbienia. Nie pozostałam mu dłużna i zmieniłam pozycje tak, by móc na nim usiąść. Ściągnęłam z niego jego koszule, powoli rozpinając po jednym guziku, za każdym całując delikatnie jego tors. W krótkim czasie oboje pozbyliśmy się spodni; leżałam przed nim w samej bieliźnie. Czułam, jak moje ciało płonie, domagając się jego bliskości. Każda sekunda, w której mnie nie dotykał paliła żywym ogniem. W końcu, gdy moje ciało, tak spragnione jego dotyku, otrzymało go; czułam, przyjemne mrowienie w miejscach, w których mnie dotykał.
-Chloe. - szepnął.
-Mhm.. - mruknęłam.
-Ty jeszcze nigdy... - zawahał się.
-Nie. - pokręciłam głową i przyciągnęłam go do siebie.
Czułam, jak szybko bije jego serce, jak oddech przyspiesza, a ciało napina pod moim dotykiem. Całowałam go wlewając w to całe serce, miłość i oddanie jakim go darzyłam. Żaden pocałunek czy to z nim, czy z kimś innym nie mógł się równać z tym, co działo się teraz. Pamiętałam, jak czułam się na kanapie Doriana; nie domyślałam się, że mogłabym się czuć lepiej, a jednak.
-Jesteś pewna? - zapytał.
-Tak. - spojrzałam mu głęboko w oczy.
Nie ważne, co będzie jutro. Klamka zapadła, jedyne czego chciałam to być z nim w tej chwili. Nie liczyło się nic więcej. W moich żyłach wystrzeliło coś o stokroć lepszego niż adrenalina, przetaczając się przez całe moje ciało.
Gdyby ktoś zapytał mnie, jak wyobrażam sobie swój pierwszy raz - nigdy nie pomyślałabym, że zdarzy się to w jakimś motelu, na pustkowiu. Czy żałowałam? Absolutnie nie. Miejsce nie ma znaczenia, gdy jest się z kimś ważnym. Nasza relacja nie podlegała żadnym schematom, ale tym razem leżałam wtulona w niego, jak miliony innych par.
-Wszystko dobrze? - szepnął, całując moje włosy.
-Tak. - odparłam przekręcając głowę, by móc na niego spojrzeć.
-Nie chciałbym byś żałowała.
-Kas. - ucięłam. - teraz i tak już jest za późno.
-Pewnie marzyłaś o czymś innym, bardziej wyjątkowym.
-Przestań mówić o czym marzyłam. - zaśmiałam się krótko. - wszystko jest idealne. - westchnęłam.
-Chloe. - szepnął.
-Przestań Kas, mówię poważnie, jest cudownie. - rozkoszowałam się chwilą.
-Chloe. - nalegał.
-Hm? - mruknęłam i ponownie odwróciłam twarz w jego stronę.
-Kocham Cię, Chloe. - szepnął patrząc mi głęboko w oczy. Oboje usłyszeliśmy, jak głośno wciągnęłam powietrze.
O kurczeee ;O ; nareszcie to powiedział ^^ mam nadzieję , że nareszcie będą razem ;)
OdpowiedzUsuńTylko (*.o) zawiodłam się troszkę ; < a wiesz dlaczego ? ^^
Bo myślałam , że doczytam się pikantnej scenki (^.^) ajj zbereźnik ze mnie , ale lubię czytac takie sytuacje ;)
Jak zawsze super *.*
Weny Ci życzę ! ;*
Kurczę, właśnie się wahałam czy pisać to bardziej pikantnie, ale boje się trochę tego, że czytają mnie osoby, dla których to nie jest odpowiednie, a nie lubię oznaczania w tekście scen... Hmm.. muszę coś wymyślić. Napisanie tego dokładniej, będzie dobrym sprawdzeniem moich umiejętności hah dziękuje bardzo ❤️
Usuń