Rozdział 54
Przeszukałam prawie całą szkołę, a esej dalej trzymałam w dłoni. Z każdą minutą niecierpliwiłam się coraz bardziej, niestety musiałam poczekać do przerwy obiadowej.
-Co masz taką minę? - Kentin opiekuńczo objął mnie ramieniem.
-Nie oddałam eseju.
-Zdążysz.
-Wiem, ale w takim razie niepotrzebnie chodziłam po szkole, jak wariatka. - marudziłam dalej.
-Na pewno musiało stać się coś ciekawego. Zawsze są jakieś plusy. - pocieszał mnie.
-Poznałam nowy łup Kim. - w sumie to było jedyne, co mi się przydarzyło.
-O, jak ma na imię? Znam go? - Kentin udawał, że go to interesuje. Zapewne sądził, że odwróci to moją uwagę od rozczarowania związanego z esejem.
-Marcus, jest młodszy. Raczej go nie znasz. - pokręciłam głową.
-Ona jest szalona, zmienia ich jak rękawiczki. - zaśmiał się.
-Przynajmniej ma coś z życia. - zachichotałam.
-Liczmy, że nie choroby weneryczne. Poza tym mówisz, jakbyś ty nie miała nic z życia.
-Bo nie miałam! - zaprotestowałam. - trening, lekcje, czasami ty i znowu trening i lekcje... - zaczęłam wymieniać.
-Czyli ja jestem nudny? - jego dłoń przesunęła się na moją talie.
-Powiedzmy. - zaryzykowałam chociaż wiedziałam, co zamierza zrobić.
Mój śmiech rozniósł się po całym korytarzu, gdy przyjaciel zaczął mnie łaskotać.
-Przestań! - krzyknęłam pomiędzy napadami śmiechu.
Kentin przytrzymywał mnie jedną ręką, a drugą łaskotał.
-Ken! - oddychałam głęboko, zmęczona śmiechem.
-Już dobrze, dobrze. - wreszcie mnie puścił z szerokim uśmiechem na ustach.
-Już go zdradzasz? - za plecami usłyszałam głos Amber.
-Tak, a co o niego też jesteś zazdrosna? - odwróciłam się w jej stronę, a potem palcem wskazałam na Kentina.
-Jest apetyczny. - zmrużyła zalotnie oczy i uśmiechnęła.
-Pójdę, zanim mnie zemdli. - uniósł ręce w obronnym geście. Z dziwną miną ominął nas i ruszył przed siebie.
-Skończyłaś? - zapytałam składając ręce na piersi.
-Prawie. - podeszła do mnie bliżej. - uważaj, bo popełnisz jakiś błąd, a tutaj błędów nie wybaczamy. - syknęła.
Razem ze swoją świtą ominęła mnie i poszła w odwrotnym do Kentina kierunku. Czy ta blond-ameba musiała mi wszystko psuć?
Na przerwie śniadaniowej postanowiłam zająć się sprawą eseju. Niestety i tym razem mi się nie udało. Zrezygnowana wróciłam na stołówkę. Po drodze do stolika napotkałam Kastiela opartego o ścianę.
-Hej. - przywitałam się łapiąc go za rękę. - jak mija dzień?
-Lepiej niż twój. - przyjrzał mi się.
-Problemy z esejem.
-Chyba nie tylko. - nalegał.
-Amber znowu zaczyna. Myślałam, że konflikt z nią mam już z głowy, ale ona nie odpuszcza. Ponownie zaczęła się czepiać. - westchnęłam zirytowana.
-Staraj się ją ignorować. Nie możesz przejmować się jakąś małolatą.
-Wiem.
Usiedliśmy przy stoliku wraz z naszymi znajomymi.
-No nareszcie jest i zakochana para! - wykrzyknął Armin.
-Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Jesteście, jak Brad i Angelina! - zawołał wesoło Alexy.
-Co? - zmarszczyłam brwi.
-To ulubieńcy Ameryki. - wyjaśniła Rozalia.
-Wiem kto to, ale my nie mamy z nimi nic wspólnego. - przewróciłam oczami.
-Zostawmy to tobie i Leo. - powiedział do niej Kastiel.
-Może i masz racje. - wzruszyła ramionami i zajęła jedzeniem.
-Dorian wie? - szepnęła do mnie Kim.
-Nie wiem.
-Jego mina wskazuje na to, że nie wiedział wcześniej. - podążyłam za jej spojrzeniem i napotkałam parę szarych oczu, wypatrujących się we mnie z żalem.
Wypowiedziałam bezgłośne przepraszam, a potem spuściłam wzrok.
-Co to za mina? - zapytał Kastiel, gdy odprowadzał mnie pod sale lekcyjną.
-Nic, martwię się esejem. - skłamałam.
Czerwonowłosy bacznie mi się przyznał. Złapał mnie za ramiona i dalej mi się przyglądał.
-Może gdybyś powiedziała to w pierwszym dniu naszej znajomosci, to bym ci uwierzył. - uśmiechnął się kpiąco. - wszystko, co związane ze szkołą cię nie obchodzi.
-Zmieniłam się. Ej, poważne byś tak pomyślał? - nawiązałam do jego wypowiedzi.
-Nie, chyba nawet wtedy nie. Od pierwszego momentu wiedziałem. - jego wzrok wydał mi się nieobecny.
-Co jeszcze wtedy wiedziałeś? - zapytałam, głaszcząc go po policzku.
-Pogadamy później. Idzie twoja nauczycielka. - pocałował mnie w czoło i odszedł.
Siedząc z Arminem w ławce można było się dobrze bawić, ale także poczuć, jak w konfesjonale.
-Widziałem, jak Dorian na ciebie patrzył. Jak się z tym czujesz? - szepnął.
-Jak mam się czuć? Oczywiście, że źle. - prychnęłam.
Czasami rozmawiając z nim czułam się, jakbym rozmawiała z psychologiem. Pytania typu ,, jak się czujesz?” zadawali ludzie lubiący zajmować się cudzymi problemami.
-Nie ma powodu, by być zły. Nie byliście razem.
-Nie byliśmy. - potwierdziłam.
-Z drugiej strony, podczas wyjazdu w góry można było was spotkać razem. Byliście razem na balu...
-Dobra. Dosyć tego. - zaprotestowałam. - jeśli masz ochotę być psychologiem polecam jakiś dobry kurs albo studia. Ja nie zamierzam być królikiem doświadczalnym.
-Jak chcesz, ale wiedz, że gdy wydam książkę stulecia, nie zostaniesz tam wspominania, jako pierwszy, amatorski pacjent. - zacisnął usta.
-Jakoś to przeżyje. - przewróciłam oczami.
Po zajęciach postanowiłam po raz ostatni spróbować oddać mój esej. Po drodze spotkałam Marcusa.
-Dalej walczysz z esejem? - zapytał zaczepnie.
-Myślałam, że napisanie go jest trudne, ale oddanie jest jeszcze cięższe. - głośno wypuściłam powietrze.
-Nie jesteś typem mózgowca. - zaśmiał się.
-Raczej nie.
-W końcu jesteś mistrzynią skopywania tyłków.
-Co? Nie. - prychnęłam i niedbale machnęłam dłonią.
-Mów, do chcesz, ja wiem swoje.
-Dobra mądralo. - zmrużyłam oczy. - jesteście razem? - niestety uaktywnił się we mnie mój pierwiastek plotkary.
-Nie, ale to kwestia czasu. - powiedział z dumą. - nie oprze mi się.
-Cóż, w takim razie, powodzenia. - naiwniak, pomyślałam.
Moja ostatnia próba zakończyła się fiaskiem. Z ponurą miną poszłam do pokoju, by przygotować się do treningu. Miałam nadzieje, że okaże się równie udany, co poranny. W najgorszym wypadku będę musiała biegać, a w najlepszym odciągnę jego uwagę czymś innym i bardziej pożytecznym.
Komentarze
Prześlij komentarz