Rozdział 61

           Biegałam po szkole, jak szalona. Nigdzie nie potrafiłam znaleźć przyjaciela. Liczyłam, że przesiaduje w bibliotece, ale tam również go nie było. Wreszcie znalazłam się na dziedzińcu. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i zastałam przyjaciela leżącego na ławce i wpatrującego w niebo. Podeszłam i pochyliłam się nad nim. Zmarszczył brwi na mój widok, ale zaczął się podnosić i wyjmować z uszu słuchawki. 
-Nie wiem, jak to powiedzieć żeby źle nie zabrzmiało. - usiadłam obok niego i splotłam dłonie na kolanach. 
-Wprost. - wzruszył ramionami patrząc na mnie podejrzliwie. Nie miał pojęcia o co mi chodzi. 
-Lecz się chłopie! - wykrzyknęłam. 
-Możesz być odrobinę bardziej precyzyjna? 
-Nie powiedziałeś, że jesteście razem wręcz skłamałeś. 
-Co?! - tym razem to on krzyczał. 
-No i to jest zdrowa reakcja. Wiedziałam, że laska coś kręci. 
-Coś? To jest duże coś. - podniósł głos na końcu zdania. 
-Myślisz, że ona oszalała? 
-Może tylko cię wkręcała? - zastanowił się. 
-Może. - wzruszyłam ramionami. - tylko wiesz... - zawahałam się. - ona wydaje się być taka dziwna, zmieniła się i to bardzo. 
-To prawda, ale chyba nie oszalała z dnia na dzień? - prychnął. 
-Nie wiem, nie znam się. Nie jestem psychiatrą. - powiedziałam. 
-Muszę z nią porozmawiać. - wstał i ruszył w stronę budynków. 
         Siedziałam na ławce i zastanawiałam nad tym, czy to możliwe, że osoba, którą się zna i przebywa z nią na codzień może tak po prostu oszaleć? Co wskazuje na to, że ktoś jest szalony? Czy każda forma szaleństwa równa się kaftanowi i pokojowi bez klamek? Czy można oszaleć z miłości? 
Rozważałam wszystkie pytania. Na każde z nich odpowiadając sobie kilkakrotnie. Każdorazowo odpowiedź była inna. 
            Nie musiałam czekać zbyt długo, aby Kentin wrócił. Szedł do mnie uśmiechnięty, co oznaczało, że nie było aż tak źle. 
-I? - zapytałam. 
-Powiedziała, że to żart. Chciała sprawdzić twoją reakcje. - miałam wrażenie, że odetchnął z ulgą. 
Czyli wszystko było w jak najlepszym porządku. Nasza koleżanka jednak nie oszalała, a nas ponosiła wyobraźnia. 
-Zaplanowałaś w co się ubierzesz na imprezę? - zapytał, aby rozluźnić atmosferę. 
-Nie mam bladego pojęcia. O takie coś musisz pytać Rozalię, ona na pewno ma już gotowy strój. - zaśmiałam się krótko. 
-Zastanawiałem się kim będzie ta nowa osoba. - powiedział. 
-Dowiemy się w poniedziałek. - uśmiechnęłam się. 
          Szepty o nowej osobie słychać było w całej szkole. Zastanawiałam się, czy właśnie tak wszyscy plotkowali przed moim przybyciem. Pewnie tak, dlaczego by nie? Ja także byłam ciekawa, jaka będzie nowa osoba. Przede wszystkim ciekawiło mnie, czy to chłopak czy dziewczyna. Liczyłam na jakiegoś faceta. Nie żebym miałam ochotę na zmianę mojego obecnego chłopaka, ale faceci są zawsze mniej problemowi niż kobiety. One w kółko intrygują, plotkują i zajmują wszystkimi pierdołami. 
            Wieczorem zabrakło mi wody. Byłam w trakcie pisania referatu i chcąc chociaż na kilka sekund oderwać się od komputera poszłam do kuchni. Oparłam się o blat i policzyłam do sześćdziesięciu. Minęła minuta i mój świat się nie zawalił, co oznaczało, że brak referatu nie sprawi jakiejś wielkiej katastrofy i mogłam go sobie odpuścić. Z uśmiechem wzruszyłam ramionami i postanowiłam się przejść. 
Miałam dość ponurych korytarzy i lamp jarzeniowych. Potwornie bolały mnie przez nie oczy. Pchnęłam drzwi prowadzące na zewnątrz. Nie wyglądałam zbyt dobrze; mój szary dres i czarna koszulka nie robiły ze mnie miss, ale to była szkoła, a nie wybieg. Chociaż patrząc na moje koleżanki odnosiło się inne wrażenie. 
Przechadzałam się po dziedzińcu i myślałam nad zbliżającymi się wakacjami. Wielu z nas opuści mury szkoły, by przerwę spędzić z najbliższymi. Ja także zamierzałam wyjechać choć wizja spędzenia czasu z ciocią nie była optymistyczna. Razem z Kentinem wpadliśmy dziś na pomysł wspólnych wakacji. Miałam nadzieje, że uda nam się wyrwać na kilka dni. Zamierzałam także porozmawiać z Kastielem. Może i nam, jako parze uda się pojechać razem. Piasek, słońce woda i my. Rozmarzona spacerowałam dalej. 
Do mojej wizji wkradły się dźwięki szlochania. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam. Kim siedziała na trawie, oparta o mury jednego z budynków. 
-Kim? - podeszłam do niej najpierw cicho wymawiając jej imię, by jej nie przestraszyć. 
-Mam jakiegoś pecha. - zdziwiła się na mój widok i otarła mokre policzki. 
-Albo szczęście. - uśmiechnęłam się. Usiadłam na przeciwko niej. -Tym razem nie wmówisz mi, że to problemy z gderaniem rodziców. - spojrzałam na nią wymownie. 
-Bo tak nie jest. - widziałam, jak do jej oczu napłynęła nowa fala łez, a krótko potem zaczęły spływać po jej policzkach. 
-Hej. - chwyciłam jej dłonie. - możesz mi powiedzieć. 
-Nie, nie mogę nikomu powiedzieć. - pociągała nosem. - ale nie potrafię już być z tym sama. 
-Kim. - poczekałam aż na mnie spojrzy. - cokolwiek to jest. Jestem tu dla ciebie. 
-Przyrzeknij, że nikomu nie powiesz. - ścisnęła moje dłonie. W jej oczach widziałam wahanie i nadzieje. 
-Przyrzekam. - odparłam patrząc jej prosto w oczy. 
-Boje się. - zawahała się, ale ja czekałam cierpliwie. - coś jest ze mną nie tak. Okres mi się spóźnia. - wyznała. W duchu odetchnęłam z ulgą. To nie musiało być nic poważnego. 
-Stresowałaś się czymś? Może powinnaś iść do lekarza, czasami się tak zdarza. - postanowiłam zacząć od mniej poważnych, jak dla niej wyjaśnień zaistniałej sytuacji. 
-Nigdy się nie spóźniał. 
-Możesz być w ciąży? - wreszcie zadałam to pytanie. 
-Nie. Zabezpieczam się pigułkami. - pokręciła głową. 
-Warto to jednak sprawdzić. - nalegałam. 

-To wykluczone! Nie jestem w żadnej, pieprzonej ciąży. To tabletki antykoncepcyjne nie cukiereczki! - krzyknęła i gwałtownie podniosła. - nie, nie i jeszcze raz nie! - wrzasnęła i zaczęła się oddalać. 

Komentarze