Rozdział 68

          Tym razem udało mi się nie spóźnić na trening. Po naszej ostatniej kłótni wiedziałam, że przelewki się skończyły i muszę ostro wziąć się do pracy. Nie chciałam zawieść Kastiela, a tym bardziej nie chciałam zawieść siebie. Postawiłam sobie za punkt honoru stanie się rewelacyjną. 
-Pięć?! - wrzasnęłam oburzona. 
-Tak pięć. - potwierdził ze stoickim spokojem. 
-Nie rozumiem jaki masz cel w bieganiu. - marudziłam, ale zaczęłam wiązać buty. 
-Kondycja jest bardzo ważna. Bieg wspomaga wytrzymałość. Poza tym nie zawsze będziesz w stanie się przed kimś obronić, ale prawie zawsze będziesz w stanie uciekać. Obejrzyj pierwszy lepszy horror, gdyby bohaterowie byli w lepszej formie, nie zginęliby. - uśmiechnął się pod nosem. 
-Gdyby nie otwierali szafy. - mruknęłam. - jeśli będę z kimś. Na przykład z Kentinem. - postanowiłam wybrać przyjaciela na przykład. - on nie ma aż tak dobrej formy. Nie mogłabym uciekać i go zostawić. - powiedziałam dumna, że obaliłam jego argumenty. 
-Jeśli będzie z tobą poradzi sobie. - powiedział bez większych emocji. 
-A co jeśli nie? - nie poddawałam się. 
-Dobra. - powiedział stanowczo i chwycił mnie z ramiona. 
Chwilę później stałam na przeciw niego i patrzyłam na jego piękną twarz. Patrzył na mnie swoimi dużymi oczami, jego twarz wyrażała zaciętość. Tak bardzo chciał, bym zrozumiała jego tok myślenia. Widziałam, jak bardzo mu na tym zależało. 
-Wyobraź sobie, że jesteś z Kentinem w lesie. Chodzicie sobie, a ptaszki ćwierkają. - powiedział, ale wtrąciłam się. 
-Do sedna. 
-Kentin upiera się i schodzi ze ścieżki. - Kas pozostał głuchy na moją prośbę. - niefortunnie na jego nodze zaciska się pułapka na zwierzynę. - użył dwóch rąk, by zobrazować moment zatrzaśnięcia. Wzdrygnęłam się. - nie możecie go uwolnić. Zawędrowaliście daleko od miasta. Masz tylko kilkadziesiąt minut zanim on się wykrwawi. Musisz biec. - powiedział słowo klucz. 
Przez kilka sekund wpatrywałam się w niego, ale o dziwo nie podziwiałam jego twarzy. Właściwe patrzyłam na niego niewidzącymi oczami. Oczami wyobraźni widziałam scenę, o której właśnie mi powiedział. Miał racje. Biegłabym ile sił w nogach, tak długo, jak byłoby to potrzebne. Postawiłabym życie przyjaciela ponad wszystko inne. 
-Biegłabym. Zaczynajmy. - powiedziałam krótko, ale zdecydowanie. 
-Grzeczna dziewczynka. - uśmiechnął się i pochylił by mnie pocałować. 
Jeszcze pół godziny temu oddałabym się temu pocałunkowi bez reszty. Zatraciłabym się w nim i zrobiła wiele, by Kas go nie przerwał, ale teraz było inaczej. Moje myślenie zmieniło się w przeciągu dwóch minut; tylko Kas potrafił mnie tak szybko do czegoś przekonać. Oddałam pocałunek, ale zakończyłam go stosunkowo szybko. 
-Ej. - zmarszczył brwi. Nie tego się spodziewał. 
-Zacznijmy już. Potem będziemy mieli czas dla siebie. - stanęłam na palach i cmoknęłam go w usta. 
-Jesteś taka zdecydowana i gotowa poświecić wszystko dla swoich bliskich, to niesamowite. - widziałam w jego oczach uznanie i podziw. 
             Kiedy wróciłam do pokoju moje nogi pulsowały z bólu. Marzyłam o gorącym prysznicu i łożku. Szklanka zimnej wody z lodem obijającym się o ścianki... 
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. No tak, Kim. 
-Cześć. - przywitałam ją. 
-Wyglądasz strasznie. - powiedziała i weszła do środka. 
-Wezmę tylko prysznic. - zaśmiałam się. Nie odebrałam tego, jako obelgi. 
Gdy szłam do łazienki, zakręciło mi się w głowie i musiałam podeprzeć się o krzesełko stojące przy biurku. 
-Chloe! - krzyknęła Kim. - wszystko dobrze? - podeszła do mnie i pomogła podejść do łóżka. 
-Tak. Przebiegłam dzisiaj pięć kilometrów. - złapałam się za głowę. Z tyłu czaszki czułam pulsowanie. 
-Przynieść ci coś? - zapytała zatroskana. 
-Nie chce prosić ciężarnej. - uśmiechnęłam się. 
-Błagam, nie przypominaj mi. - jęknęła. 
-Wodę, z lodem. - powiedziałam. 
-Okej. - wstała. 
        Gdy wróciła czułam się już lepiej. Zawroty głowy i pulsowanie ustały. Właściwie mogłabym powiedzieć, że wyobraziłam sobie scenę sprzed chwili. Nie było ani jednego objawu, który wskazywałby, że przed chwilą o mało nie upadłam. 
-Proszę. - podała mi szklankę wody. 
Zgodnie z moimi wyobrażeniami lód obijał się o ścianki. Przypomniałam sobie, jak kiedyś nienawidziłam pić wody. Kiedy ktoś mówił, że woda jest życiodajna uznawałam go za wariata bez kubków smakowych. Właściwie, dla mnie woda nie miała żadnego smaku i nie widziałam sensu, by ją pić. Dużo bardziej lubiłam słodkie napoje, mocno zmrożone. Z czasem, gdy zaczęłam ćwiczyć zauważyłam, że cukier nie jest moim sprzymierzeńcem. 
-Dziękuje. - upiłam spory łyk. 
-Lepiej ci? - wyglądała na zmartwioną. 
-Tak, już jest dobrze. 
-Kurde, może ty też jesteś w ciąży? - zażartowała. 
-Nie sądzę. - czułam już objawy nadchodzącego okresu. 
           Po moim prysznicu wreszcie mogłyśmy spokojnie porozmawiać. 
-Ta nowa jest... - zaczęła Kim, ale jej przerwałam. 
-Bardzo ładna i ma charakterek. - uśmiechnęłam się szeroko. 
-Tak tylko mam wrażenie, że coś ukrywa. - zmrużyła oczy. 
-Nie doszukuj się. - westchnęłam. - przyszłaś tu pogadać. - przypomniałam jej. 
-Tak. - zacisnęła usta. - boje się. - wyznała w końcu. 
-Czego? - oczywiście miałam swoje podejrzenia. 
-Bycia matką. Postanowiłam także powiedzieć Marcusowi. Nie chce od niego niczego, ale chyba musi wiedzieć. 
-Za rok skończymy szkołę. Zanim urodzisz będziemy już w połowie semestru. - nie byłam pewna swoich obliczeń. Palnęłam od tak, ale Kim nie wydawała się nad tym zastanawiać. 
-Wszyscy się dowiedzą. 
-Może do tego czasu zmienisz formę nauczania. Może mogłabyś uczyć się w domu. - nie chciałam by opuszczała szkołę, ale jeśli tak bardzo miała się przejmować plotkami...
-Nie wiem. - westchnęła opadając na łóżko. 
-Zawsze może być gorzej. - wzruszyłam ramionami i ziewnęłam. 
Zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam zmęczona. Trening nie należał do najlżejszych, a ja ostatnio słabo sypiałam. 
-To znaczy? 
-Mogą to być bliźniaki. - powiedziałam, a w odpowiedzi dostałam poduszką. - Ej! Przecież zawsze mogłam powiedzieć coś o trojaczkach. - zaśmiałam się. 
-Pilnujcie prezerwatyw. - westchnęła głęboko. - idę, wyśpij się. - podniosła się. 
-Jeśli chcesz pogadać... - zaczęłam, gotowa się poświecić. 
-Jutro też jest dzień. I znowu będę ci truć tyłek. - uśmiechnęła się kwaśno. - było nie wchodzić do tego składziku. - miała na myśli moment, w którym znalazłam ją płaczącą. 
-Nie żałuje. Jestem tu dla ciebie. - chwyciłam jej dłoń. 

Kto wie, może jednak uda nam się zaprzyjaźnić? 

Komentarze